Zastanawiała się Pani, co zapakowałaby do walizki, gdyby musiała uciekać podobnie jak miliony ukraińskich uchodźców?
Rozmawiałam z ludźmi, którzy znaleźli się w takiej sytuacji. Okazuje się, że bardzo często o tym, co ze sobą zabierali, decydował przypadek, impuls. Mamy mało czasu, działamy pod silną presją i zdarza się, że zabieramy rzeczy losowe. Ale jest jedna rzecz, o której zawsze pamiętam i staram się mieć w zapasie – są to soczewki kontaktowe. Słabo widzę, więc ich brak uniemożliwiłby mi pracę i normalne funkcjonowanie. Wzięłabym je ze sobą nawet mimo mojego roztrzepania.
I tak jestem pod wrażeniem Pani pragmatyzmu. Muszę przyznać, że ja również to rozważam. I okazuje się, że nie mam przywiązania do rzeczy, w ogóle o nich nie myślę. Zapewne wzięłabym ze sobą dokumenty i może w jakimś odruchu książkę, ale żadnego tytułu nie darzę na tyle dużym sentymentem, by traktować go jako niezbędny w razie ucieczki. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie jest to związane z faktem, że w naszej części Europy stosunek do rzeczy jest zdominowany przez nieustanne poczucie tymczasowości. Pisał zresztą o tym Roch Sulima w Antropologii codzienności – nie ma już „rzeczy rodziny”, jak choćby „szafa gdańska”, która przechodziła z pokolenia na pokolenie.
Trochę tak jest. Ponadto wykorzenienie zmniejsza prawdopodobieństwo przywiązania się do jakiegoś przedmiotu. Pod koniec zeszłego roku Teatr Studio wystawił sztukę Doroty Masłowskiej Bowie w Warszawie. W jednej ze scen spektaklu matka i córka długo dialogują o utraconym po wojnie statusie społecznym. To groteskowa rozmowa, ponieważ reprezentują one rodzaj pamięci bezkompromisowo idealizujący przeszłość i nieustannie odnoszący się do odległych doświadczeń. Kobiety w rozmowie wspominają, jak po powstaniu warszawskim wynosiły z mieszkania nakastlik, czyli dekoracyjny stolik nocny. To zabawne, ponieważ jest to słowo typowe dla dawnego zaboru austriackiego, nieużywane w Warszawie, ale Masłowska posłużyła się nim celowo – ten mebel w swojej zbędności i anachroniczności kumuluje wspomnienia dawnej świetności i marzenia o tym, że uda się ją odrestaurować.
Bywają w pamięci rodzinnej takie przedmioty, często niebędące w użytku, których celem jest jedynie przechowywanie przeszłości. Moja babcia pochodziła ze wsi, a po wojnie przeniosła się do miasta, zabierając ze sobą kilka pamiątek z domu rodzinnego. Jedną z nich był przedmiot kompletnie już w tamtych czasach nieużyteczny – kołowrotek. Jego rola polegała na podtrzymywaniu więzi z domem rodzinnym, a przeznaczeniem okazało się stanie na strychu – nawet na wsi w jej regionach dawno nie przędzono, już wtedy był to przedmiot nadający się do muzeum etnograficznego.
Czy rzeczy, a zwłaszcza ich kolekcjonowanie i zbieranie, nie są przypadkiem przywilejem czasów pokoju?
Niekoniecznie. Wystarczy spojrzeć, jak szybko zapadają decyzje o ratowaniu muzeów czy bibliotek w sytuacji wojny bądź kataklizmu przyrodniczego. Przykładem jest, przeprowadzana od 1941 r. do 1944 r., wbrew wyraźnym zakazom niemieckim, ewakuacja najcenniejszych zabytków polskiego piśmiennictwa z lwowskich archiwów Ossolineum. Odruch ratowania dóbr materialnych pojawia się dość szybko nawet w okoliczności, kiedy, teoretycznie, priorytetem powinno być ocalenie własnego życia.
Nie sądzi Pani, że wytwarzanie rzeczy łączy się z pewnego rodzaju optymizmem? Po pierwsze, dlatego że stwarzając je, zakładamy, iż znajdzie się ktoś, kogo będzie na nie stać, kto będzie chciał je mieć. Po drugie, dlatego że w ich istnieniu zawiera się wizja przyszłości twórcy – gdyby projektanci rzeczy brali pod uwagę wichry historii, wojny i bombardowania, zapewne uwzględniliby je w tworzonych przez siebie przedmiotach. Po trzecie – na co wyraźnie zwraca Pani uwagę w Wyrobach – rzeczy powstają zwykle w momentach, kiedy mamy na to czas, nie jesteśmy zaabsorbowani walką o podstawowe potrzeby.
Tak, ale ten optymizm jest powiązany z pewnego rodzaju zaradnością. Wyroby, którym poświęciłam książkę, powstają często z przedmiotów oderwanych od swojej pierwotnej funkcji. Przypomina mi się teoria Lambrosa Malafourisa, który napisał bardzo interesującą książkę How Things Shape the Mind (Jak rzeczy kształtują umysł), łączącą antropologię przedmiotów z kognitywistyką. Malafouris twierdzi, że przedmioty kształtują nasz sposób bycia w świecie. Nie jest zatem tak, że tylko my, jako ludzie, nadajemy rzeczom znaczenie czy funkcję. One również wpływają na nas i nasz sposób rozumowania. Jakiś przedmiot może funkcjonować w zgodzie ze swoim pierwotnym przeznaczeniem, jednak może też inspirować do kolejnych pomysłów. Bardzo często dzieje się tak w przypadku wyrobów.