Bo też Mahomet… to w najgłębszej istocie bezlitosna analiza mechanizmu religii uniwersalnej, tzn. mającej ambicje misyjne, „jako takiej” – dziś za Yuvalem Hararim podciągnęlibyśmy pod tę kategorię zapewne także nazizm, komunizm czy nacjonalizm. Wbrew tytułowi sam Mahomet wcale nie jest przy tym fanatykiem, owładniętym obłąkańczą wiarą w opowieści, które „podaje do wierzenia”. Wręcz przeciwnie: to raczej polityk niż prorok, wyrachowany, kalkulujący na zimno, napędzany ambicją i żądzą władzy. Chce uczynić Arabię wielką na miarę wielkości Egiptu czy Rzymu. Religia zaś jest wyłącznie narzędziem politycznego scalenia narodu, i to bez względu na koszty ludzkie: „Trzeba nowej religii, jarzma żelaznego, / Trzeba nowego boga dla świata ślepego. / (…) Niech jeden król i jeden Bóg ojczyzną włada, / By zaś ją wsławić, w jarzmo ugiąć ją wypada”.
Znamienne, że Mahomet – jak większość samozwańczych „zbawców narodu” i piewców jego „wielkości” – gardzi rodakami i „grubym umysłem pospólstwa”. Nie jest przy tym istotne, czy religia, którą głosi, zawiera w sobie „prawdę”. „Znam twój lud – wyznaje Zopirowi – nieprawdy, wiem, że potrzebuje”. I dodaje: „Prawdziwy czy fałszywy, mój kult jest konieczny”.
Naprawdę fanatyczni są wyznawcy Proroka. Mahomet… to – bodaj czy nie pierwsza – wnikliwa refleksja nad spustoszeniami, które religia „objawiona” wyrządza w myśleniu i wrażliwości moralnej wiernych. W grudniu 1771 r. w liście do Fryderyka II Voltaire dokonał autorskiej interpretacji sztuki. Napisał ją, kierując się „miłością do rodzaju ludzkiego i lękiem, jaki budził w nim fanatyzm”, przede wszystkim zaś jego najbardziej szokujący symptom: łatwość, z jaką wyznawcy gotowi są „poświęcić naturę dla zabobonu”. Religia, sztucznie integrując wielkie masy ludzi, unicestwia bowiem naturalne między nimi więzi. Tak opisuje to Zopir w dramatycznej rozmowie z Mahometem: „Samo twe imię u nas rozdziela rodziny, / Małżonków między sobą, a z ojcami syny”. (Kto wie, czy czujni francuscy cenzorzy nie dopatrzyli się tu aluzji do Łk 14, 26). Najgorsze jest jednak to, że wiara religijna znosi naturalne hamulce moralne, wdrukowane ewolucyjnie w psychikę człowieka. „Natura – to w mych oczach tylko nawyknienie” – oświadcza Mahomet, „nawyknienie”, które daje się przecież zmienić stosowną tresurą. Namawiany do mordu Seid ulega jeszcze takim „nawyknieniom”: „Zabić starca, co w zakład mię przyjął na słowo, / Bezbronnego i z wiekiem obarczoną głową!”. Ale argumentacja Mahometa i obietnica raju pozwalają mu się pozbyć tych wątpliwości: „Trudno; ofiarą, co się pod ołtarz sprowadza, / Co pada tam bezbronna, Niebu się dogadza”.
Gdy Seid styka się twarzą w twarz z Zopirem, wewnętrzne hamulce uruchamiają się jednak ponownie: abstrakcyjna nienawiść do niewiernego topnieje w zetknięciu z żywym człowiekiem: „Nie czuję się stworzonym, by zostać mordercą” – wyznaje Palmirze, ale przecież dodaje natychmiast: „Lecz Bóg każe, przysiągłem, byłbym przeniewiercą”. A i Palmira, delikatna dziewczyna, ostatecznie aprobuje zbrodnię: „Trwóżmy się krytykować. Prorok w serca wgląda, / (…) Każdy z lękiem w nim widzi bóstwa objawienie; / To jest wszystko, co umiem; bluźnierstwem – wątpienie”.
Z religią czy bez niej – diagnozował Steven Weinberg – istnieliby dobrzy ludzie, czyniący dobro, i źli czyniący zło. Religii potrzeba, by zło czynili ludzie dobrzy”. Ale teologowie i duszpasterze nie ustają w zapewnieniach, że ci którzy „w imię wiary” wysadzają samoloty albo masakrują kijami bejsbolowymi nastolatki podczas parad równości, nie są „prawdziwymi wyznawcami” głoszonej przez nich religii. Ci „prawdziwi” poświęcają się bezinteresownej opiece nad wdowami i sierotami, a szczególne upodobanie znajdują w nabożeństwach ekumenicznych. Voltaire zadaje kłam takim wykrętom, pokazując, jak zwykli, wrażliwi ludzie, bynajmniej nie „urodzeni mordercy”, niekiedy przeistaczają się w potwory pod wpływem wychowania religijnego. Wychowania formującego człowieka, który oswajany od kołyski z „bóstwa objawieniem”, jeśli zajdzie potrzeba, „tłumiąc dla swego Boga natury wołania”, będzie gotów powiedzieć: „Jeśli niebo chce mordu, czyż mnie o tym sądzić?”.
–
Voltaire
Mahomet, czyli fanatyzm
tłum. J. Chanecki, Warszawa 1928