fbpx
Tadeusz Zatorski maj 2021

Voltaire, czyli religia przeciwko naturze

W liście do Fryderyka II Voltaire dokonał autorskiej interpretacji Mahometa… Napisał tę tragedię przerażony łatwością, z jaką wyznawcy religii gotowi są „poświęcić naturę dla zabobonu”.

Artykuł z numeru

Za wyborem i życiem

Czytaj także

Tadeusz Zatorski

Pochwała arcydzielności

„Komuż mógłbym z większą słusznością zadedykować tę satyrę na okrucieństwo i błędy fałszywego proroka niż wikariuszowi i przedstawicielowi Boga prawdy i miłosierdzia?” Taką dedykacją opatrzył Voltaire napisaną w 1736 r. tragedię Mahomet, czyli fanatyzm, przesłaną papieżowi Benedyktowi XIV.

Zdolność rozumienia ironii nie była chyba najmocniejszą stroną Benedykta, bo „wikariusz Boga” dedykację przyjął, rewanżując się autorowi dwoma cennymi medalami. Cenzorzy francuscy okazali się bardziej katoliccy niż papież i nie dali się tak łatwo nabrać: sztuka była zakazana do 1751 r. A i dziś jej inscenizacje wywołują, jak w 2005 r. w Saint-Genis-Pouilly, zamieszki na ulicach, tyle że ich inspiratorami są cenzorzy modlący się do innego Boga. Akcja dzieła nie ma wiele wspólnego z faktami. Mahomet, wygnany niegdyś z Mekki, powraca do miasta i próbuje zmusić do uległości jej „szeryfa” Zopira. Ten jednak nie zamierza mu się poddać. Mahomet namawia swojego wychowanka Seida, by Zopira zgładził. W nagrodę ma otrzymać rękę Palmiry. Seid nie wie, że Zopir jest jego ojcem, a Palmira siostrą. Zresztą Palmira ma być tylko dodatkiem, podstawową motywacją Seida jest przekonanie, że w ten sposób przysłuży się Bogu i jego Prorokowi. Seid zabija Zopira i dowiaduje się wkrótce, że popełnił ojcobójstwo. Łuski spadają mu z oczu – to w wypadku fanatyka religijnego i tak niemało. Próbuje zorganizować bunt mieszkańców Mekki przeciw Prorokowi, ale w jego ciele działa już podana mu wcześniej trucizna. Śmierć Seida Mahomet wykorzystuje jako dowód, że Bóg natychmiast karze wrogów swojego posłańca. Przerażeni mekkańczycy poddają się jego władzy. Tylko Palmira odrzuca zaloty Proroka i popełnia samobójstwo.

Mahomet… nie jest arcydziełem dramaturgii. Postacie dość bezładnie miotają się po scenie, spotykają się ze sobą, choć z okoliczności akcji wynika, że to mało prawdopodobne, a ich dialogi chwilami nadmiernie szeleszczą papierem. Nie wszystkie – niektóre zaskakują psychologiczną subtelnością.

Bo też Mahomet… to w  najgłębszej istocie bezlitosna analiza mechanizmu religii uniwersalnej, tzn. mającej ambicje misyjne, „jako takiej” – dziś za Yuvalem Hararim podciągnęlibyśmy pod tę kategorię zapewne także nazizm, komunizm czy nacjonalizm. Wbrew tytułowi sam Mahomet wcale nie jest przy tym fanatykiem, owładniętym obłąkańczą wiarą w opowieści, które „podaje do wierzenia”. Wręcz przeciwnie: to raczej polityk niż prorok, wyrachowany, kalkulujący na zimno, napędzany ambicją i żądzą władzy. Chce uczynić Arabię wielką na miarę wielkości Egiptu czy Rzymu. Religia zaś jest wyłącznie narzędziem politycznego scalenia narodu, i to bez względu na koszty ludzkie: „Trzeba nowej religii, jarzma żelaznego, / Trzeba nowego boga dla świata ślepego. / (…) Niech jeden król i jeden Bóg ojczyzną włada, / By zaś ją wsławić, w jarzmo ugiąć ją wypada”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się