fbpx
Tadeusz Zatorski kwiecień 2019

Jak szybko upływa czas…

Alister Cox, XVIII-wieczny angielski konstruktor chronometrów i automatów cenionych na wszystkich dworach Europy, i nie tylko Europy, otrzymuje niespodziewane zaproszenie na chiński dwór cesarski.

Artykuł z numeru

Samo dobro

Samo dobro

Wysłannicy monarchy zastają go w dramatycznym momencie życia: właśnie umarła mu ukochana córka, a żona, przytłoczona nieszczęściem‚ utraciła mowę. Po długich wahaniach Cox decyduje się przyjąć zaproszenie i wraz z trzema współpracownikami wyrusza w daleką podróż. „Do chińskiego lądu” dociera pewnego „październikowego dnia, kiedy Qiánlóng, najpotężniejszy człowiek świata i cesarz Chin, kazał 27 urzędnikom podatkowym i handlarzom papierami wartościowymi obciąć nosy”.

Tak zaczyna się wydana właśnie i w Polsce nowa powieść Christopha Ransmayra Cesarski zegarmistrz. A opis okrutnej egzekucji, której przygląda się tłum gapiów, jak zawsze rozradowany widokiem cudzego cierpienia i wdzięczny władzy za ochronę przed „wyzyskiwaczami”, to jakby metaforyczna zapowiedź tego, co bohaterowie powieści będą oglądać przez najbliższe miesiące

Pierwowzorem Alistera Coxa jest, co autor wyjaśnia sam w posłowiu, James Cox (1723–1800), producent zegarów i automatów, znany przede wszystkim jako twórca Perpetual Motion, zegara, którego układ napędowy stanowiło 68 kg rtęci, utrzymywanego w bezustannym ruchu przez zmiany ciśnienia atmosferycznego. Zegar ten nie był oczywiście perpetuum mobile w ścisłym tego słowa znaczeniu – nie stanowił układu zamkniętego (praktycznie niemożliwego do stworzenia), a napędzająca go energia  pochodziła przecież z zewnątrz – ale mógł sprawiać takie wrażenie. Prawdziwy Cox nigdy co prawda nie był w Chinach, swoje automaty sprzedawał jednak z powodzeniem również na tamtejszym rynku, a w 1766 r. wykonał dwa ofiarowane przez Kompanię Wschodnioindyjską cesarzowi Qiánlóngowi, który jest również jednym z głównych bohaterów powieści Ransmayra.

Gdy powieściowy Cox przybywa na miejsce, okazuje się, że cesarzowi nie chodzi tylko o konstruowanie tak modnych wówczas, ruchomych automatów-zabawek. Jego zamiary są znacznie ambitniejsze. Już podczas pierwszej audiencji, rozpoczętej stwierdzeniem, które angielski mechanik uzna w pierwszej chwili za banalne: „Jak szybko upływa czas”, otrzymuje od nowego chlebodawcy nader osobliwe zlecenie: ma konstruować zegary, które różnie odmierzałyby czas płynący wcale niejednakowo  w rozmaitych okolicznościach życiowych. Inaczej bowiem upływa on dziecku, inaczej parze szczęśliwych kochanków, inaczej skazańcowi oczekującemu na egzekucję (spotkanie Coxa z dwoma takimi nieszczęśnikami to jedna z bardziej dramatycznych scen powieści). Ale przed najważniejszym zadaniem angielski mechanik stanie dopiero potem: ma zbudować zegar wieczny, „który potrafiłby mierzyć sekundy, chwile, tysiące wieków i więcej: eony wieczności, i którego koła zębate obracałyby się nawet jeszcze wówczas, kiedy jego budowniczowie i wszyscy ich potomkowie i potomkowie tychże dawno już zniknęliby z powierzchni ziemi” (s. 193). Nietrudno odgadnąć zamiar cesarza: nieskrępowany żadnymi prawami monarcha, pan życia i śmierci milionów poddanych, wszechobecny, ale prawie zawsze niewidzialny władca świata, chce móc sobie powiedzieć, że nie tylko przestrzeń, ale i czas poddany jest jego władzy – w końcu już teraz zwany bywa Panem Dziesięciu Tysięcy Lat.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się