fbpx
Tadeusz Zatorski marzec 2022

Wirtuozi bez partytur

Ozment dowodzi, że porzucenie religii, w której się wyrosło, nie musi wcale oznaczać, że „runęliśmy w czarną dziurę niczego”. Wręcz przeciwnie: świadczy o tym, że buduje się swoją ludzką tożsamość własnymi siłami

Artykuł z numeru

Rebecca Solnit. Głos oporu i nadziei

Czytaj także

Tadeusz Zatorski

Jezus dla ateistów (ale tylko katolickich)

Kto sztukę posiadł i naukę,

Ten ma i religię;

Kto tamtych obu nie posiada,

Ten niech ma religię.

Johann W. von Goethe

To zastanawiające: tak ożywionej dziś w Polsce dyskusji wokół Kościoła i mało budujących postępków jego „pasterzy” nie towarzyszy właściwie – przynajmniej w publicystycznym mainstreamie – żadna debata wokół chrześcijaństwa czy religii „jako takich”. Poważnej dyskusji nad wierzeniami katolicyzmu jako opresyjnej religii, wywodzącej także swoje roszczenia ustawodawcze z głoszonych przez siebie dogmatów, domagał się swego czasu Janusz A. Majcherek, i to – choć trudno w to uwierzyć – w „Gazecie Wyborczej” (z 26 lutego 2021 r.), lecz jego apel chyba nie wywołał wielkiego echa. W tejże „Gazecie…” wolno już bez ograniczeń krytykować katolickich biskupów, ale próba opublikowania tam krytycznej analizy Ewangelii raczej nie miałaby wielkich szans na powodzenie.

Taka religioznawcza debata o fundamentach chrześcijaństwa jednak się toczy, choć z dala od „głównego nurtu” – w publicystycznych niszach, na blogach i forach internetowych, wreszcie na rynku księgarskim. Pojawia się na nim sporo pozycji niezwykle interesujących, chociaż rzadko cieszą się one wielkim zainteresowaniem recenzentów – inaczej niż nowe, doprawione lekko pieprzem herezji (choćby i nieco zwietrzałym) „odkrycia” teologów, zwłaszcza niedoszłych dominikanów. Nie do przecenienia jest tu, jak sądzę, działalność takich wydawnictw jak CiS Piotra Szwajcera (znakomite Wprowadzenie do literatury wczesnochrześcijańskiej Barta D. Ehrmana), Czarna Owca, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego czy raczej mało znana katowicka oficyna Stapis, wydająca od paru lat serię „Bez Bogów”, w której ukazały się m. in.: Biblia w ręku ateisty Heleny Eilstein, Dlaczego nie mogę być chrześcijaninem, a tym bardziej katolikiem Piergiorgia Odifreddiego, wreszcie Dusza bez Boga Katherine Ozment, której poświęcę tu nieco więcej uwagi.

Punktem wyjścia intelektualnej wędrówki, jaką podejmuje Ozment, jest pytanie zadane jej przez syna: obserwując prawosławną procesję wielkopiątkową, chłopiec dziwi się, że jego rodzina nigdy nie uczestniczy w podobnych obrzędach. „Nie jesteśmy wyznawcami greckiego prawosławia” – wyjaśnia mu matka. „To czym jesteśmy?” – chce wiedzieć ośmiolatek. Jedyna odpowiedź, jaka Katherine Ozment przychodzi do głowy, brzmi: „Niczym nie jesteśmy”.

Wirtuozi religijni

Ozment wychowała się jako prezbiterianka, ale porzuciła chrześcijaństwo (podobnie jak jej żydowskiego pochodzenia mąż judaizm). Ta decyzja pozostawia w niej jednak pewną pustkę: brak jej wspólnoty, jaką daje przynależność wyznaniowa, i dlatego wciąż się zastanawia, jak odzyskać poczucie sensu, którego źródłem jest rzekomo religia. To pytanie powraca na kartach książki niczym natrętny refren. Niemal cała jej pierwsza połowa sprawia wrażenie wielkiej pieśni pochwalnej na cześć religii jako niezbędnej siły integrującej wielkie masy ludzkie. Tu i ówdzie pojawia się wprawdzie refleksja, że religia nie tylko integruje, ale i wyklucza, generując plemienne konflikty, a ceną za poczucie przynależności grupowej bywa zniewolenie jednostki i poddanie jej bezwzględnej kontroli, często skłaniającej bliźnich do donosicielstwa: pewien nauczyciel, „gdy któryś z uczniów wykrył, że jest niewierzący, musiał zrezygnować z pracy w konserwatywnej szkole”. Mimo to Ozment wciąż przytacza badania dowodzące, że wierzący są zwykle zdrowsi, bardziej empatyczni i że czerpią z życia więcej satysfakcji. Naiwnością i nieporadnością rażą też opisane przez nią próby stworzenia zastępczych wspólnot czy rytuałów.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się