Ten nowy „arcymit” ma tę zaletę, że przynajmniej z pozoru jest bardziej odporny na krytykę racjonalistyczną niż tradycyjny – praktycznie już nie do obrony.
Jezus Augustyniaka nie zmartwychwstał bowiem po śmierci, „jak oznajmia Pismo”, ale to nie znaczy przecież, że nie zmartwychwstał wcale: zmartwychwstał już „za życia”, to znaczy gruntownie przebudował swoją osobowość i do tego zachęca swoich uczniów i naśladowców. Przyjmując taką interpretację, nadal można więc wierzyć w jakieś „Zmartwychwstanie” bez konieczności dowodzenia z mozołem, że zmartwychwstania bogów antycznych to mity, Zmartwychwstanie chrześcijańskiego Jezusa zaś to fakt zaistniały w naszej realnej czasoprzestrzeni. Równie pomysłowo uciekał przed krytyką racjonalistyczną Karl Rahner, wykazując niezbicie, że Zmartwychwstanie miało charakter nie „historyczny”, lecz „nadhistoryczny”. A podobnej operacji dokonała później także Uta Ranke-Heinemann w Nie i Amen, dowodząc, że Jezus „zmartwychwstał” już w chwili swej męczeńskiej śmierci.
Zmartwychwstanie za życia „Jezusa Niechrystusa” oznacza „porzucenie własnego »ja«, puszczenie się w wir Życia, zdanie się i przyzwolenie na to, co ono w sobie niesie. Tego właśnie doświadczył Jezus” – Piotr Augustyniak wydaje się bardzo dobrze poinformowany o świecie wewnętrznych doznań swojego bohatera – i „tego nauczał” (s. 24): „Celem jest – powtórzę raz jeszcze – wyjście z siebie i towarzysząca temu ekstatyczna radość, pokonanie fiksacji na sobie i zatroskania, które w przypowieści charakteryzują sługę zakopującego swoją minę w ziemi” (s. 54). I tak przez 188 stron, nie licząc spisu treści i wtrętów autobiograficznych w rodzaju: „Moje dojrzewanie nie było łatwe. Niepokój wciąż mnie dopadał” (s. 129). Jest też trochę o podróżach; krótko mówiąc, Piotr Augustyniak chciałby powtórzyć sukces Emmanuela Carrère’a i jego frapującego Królestwa. Ale nie bardzo mu to wychodzi.
Lektura Jezusa Niechrystusa to lektura niewiarygodnie wprost nużąca, a to przez trudną do zniesienia egzaltację stylu Augustyniaka („moment, w którym mogę wreszcie spojrzeć na Jezusa i odpowiedzieć na jego spojrzenie” [s. 34]). Stylu do złudzenia przypominającego poetykę dominikańskich guru produkujących się na YouTubie.
Do kogo ta mowa?
Augustyniak się spóźnił. O jakieś 250 lat. Już XVIII-wieczni niemieccy teologowie protestanccy, zwani „neologami”, odkryli, że ewangeliczne opowieści o cudach i demonach to jedynie „lokalne” zanieczyszczenie moralnego przesłania Jezusa. Heinrich Heine w Z dziejów religii i filozofii w Niemczech tak podsumowywał te ich „odkrycia”, a podsumowanie to jak ulał pasuje i do dzieła Augustyniaka: „Chciano zgotować jej [religii chrześcijańskiej] nową młodość, a postępowano przy tym tak mniej więcej jak Medea odmładzająca króla Ajzona. Najpierw zatem otworzono jej żyły i powoli wytoczono z niej całą krew zabobonu, a mówiąc mniej obrazowo: podjęto próbę usunięcia z chrześcijaństwa wszelkiej treści historycznej i pozostawienia w nim jedynie jego warstwy moralistycznej. (…) Chrystus przestał być współregentem Boga (…) i pełną uznania cześć oddawano mu odtąd już tylko jako osobie prywatnej. (…) Nie znajdowano wprost słów, by wyrazić, jak dobrym i wspaniałym był człowiekiem. Co się zaś tyczy cudów przezeń dokonywanych, to wyjaśniano je prawami fizyki bądź usiłowano mówić o nich możliwie jak najmniej”.
Po co to wszystko? Czy zamiast dokonywać karkołomnych akrobacji egzegetycznych, nie lepiej – skoro już odzyskało się „wewnętrzną wolność” (s. 6) – powiedzieć sobie po prostu: „Nie ma w życiu ani przesłaniu Jezusa z Nazaretu nic nadzwyczajnego ani »niesamowitego«, to jedna z niezliczonych prognoz apokaliptycznych, obietnic nowego rozdania kart, jakie zawsze znajdują posłuch u sfrustrowanych swoją sytuacją życiową i dowiadujących się z radością, że ci, którym powiodło się lepiej, to »chwast« skazany na spalenie w piecach roznieconych już niebawem przez »aniołów Pana«. Mało tego: w działaniach Jezusa i jego uczniów odnajdziemy niemal wszystkie techniki manipulacji, które taki niepokój budzą w działaniach przywódców współczesnych sekt: »bombardowanie miłością«, wzbudzanie poczucia winy, żądanie zerwania więzi rodzinnych, wyzbycia się majątku na rzecz gminy (casus Ananiasza i Safiry), poddania kontroli swojego życia intymnego. Trudno też za bardzo użyteczne uznać zalecenia, by upodobnić się do »ptaków niebieskich« czy dokonać autokastracji. Ewangelia – gdy przeczytać ją własnymi oczyma – jawi się jako dość banalna opowieść o posępnym proroku apokalipsy, któremu zdarzało się płakać, ale który – jak to z naciskiem podkreślał w Imieniu róży złowrogi Jorge – nie zaśmiał się ani razu. Od kilku wieków Europa mozolnie wyzwala się spod dominacji religii chrześcijańskiej, która prawdopodobnie więcej jej przyniosła szkód niż pożytku, i nie ma doprawdy powodów, by tej emancypacji przeciwdziałać. Należy ją raczej wspierać, zwłaszcza tam, gdzie gołym okiem widać, że religia ta, gdy tylko może – jak w dzisiejszej Polsce – usiłuje tę swoją dominację odbudować, zdradzając przy tym zwykle wyraźną i nieuleczalną skłonność do sprzymierzania się z autorytarną władzą, chętnie wykorzystującą religię jako jeszcze jeden środek niewolenia społeczeństwa”? Jednak Piotr Augustyniak zatrzymuje się niejako w pół drogi: nie jest już formalnie zakonnikiem Ordo Praedicatorum, ale nie przestaje być chrześcijańskim kaznodzieją.
Do kogo to swoje kazanie kieruje? Według sondażu przeprowadzonego w 2013 r. przez TNS dla „Gazety Wyborczej” w zmartwychwstanie Chrystusa wierzy jeszcze tylko 47% Polaków. Nie oznacza to jednak wcale, że pozostali, ci nasi bardziej sceptyczni rodacy, nie chcą być już chrześcijanami i katolikami.
Bo katolicyzm to nie tylko zbiór dogmatów, lecz także pewien rodzaj przeżywania wspólnoty rodzinno-społecznej, z którą wcale nie mają oni ochoty się rozstawać. Dlatego będą Augustyniakowi wdzięczni za wskazanie sposobu, jak w niej pozostać, zachowując miłe sercu przekonanie o przynależności do kategorii ludzi zdolnych do myślenia krytycznego. Jeśli Charles Maurras, jeden z przywódców Akcji Francuskiej, mógł o sobie mawiać: „Je suis athée, mais catholique”, to dlaczego dziś młody krakowski filozof nie mógłby powiedzieć: „Jestem ateistą, ale jestem katolikiem” – Jezus Niechrystus to „mowa o religii” do wykształconych spośród tych, którzy w dogmat chrześcijański już nie wierzą, ale bardzo chcieliby pozostać chrześcijanami. Cokolwiek by to miało oznaczać.
Wdzięczni będą Piotrowi Augustyniakowi także biskupi. Bo przynajmniej niektórzy z nich doskonale wiedzą, że w stołecznym Mordorze nikt nawet przez sekundę nie potraktuje poważnie o. Rydzyka. A Piotra Augustyniaka – kto wie? Hierarchom zaś wcale nie chodzi o to, by ich wierni wierzyli we wszystko, co zawarto w Credo – w końcu sami zapewne nie wierzą już w anioły z równym zapałem jak ich poprzednicy – lecz o to, by wciąż jakoś utożsamiali się z ich Kościołem. Przynajmniej na tyle, by ochrzcić dziecko i w spisie powszechnym przy pytaniu o przynależność wyznaniową bez większych emocji zakreślić „właściwą” odpowiedź.
A jednak…
A jednak mimo całej swojej naiwności i kaznodziejskiej egzaltacji Jezus Niechrystus to książka na swój sposób ważna i godna odnotowania. Oczywiście: nie „sama w sobie”, lecz raczej jako symptom.
Czy raczej zespół symptomów. Przede wszystkim powinna skłonić czytelnika do poważnej refleksji nad jakże słusznym stwierdzeniem autora, będącym w jakiejś mierze autodiagnozą i autorecenzją: „Ogromna jest władza Kościoła nad spętanymi przez niego duszyczkami. Bezwzględna, bezgraniczna, nieubłagana” (s. 130). Prastara kościelna zasada: semel catholicus, semper catholicus, sprawiająca dziś wrażenie roszczenia absurdalnego i bezbrzeżnie aroganckiego, potraktowana jako metafora, bywa całkiem precyzyjnym opisem rzeczywistości.
Na szczęście Jezus Niechrystus przynosi także swoistą „dobrą nowinę”. Jest dowodem – i to którymś z rzędu – na to, że i w polskim katolicyzmie zaczyna się ten sam proces, który dokonał się ćwierć tysiąca lat temu w niemieckim protestantyzmie: dogmat zaczynają rozmontowywać sami teologowie (bo autora wciąż do teologów można, a nawet trzeba, zaliczyć, i to nie zważając na oficjalne protesty starszych cechu). Na razie, jak Piotr Augustyniak, by poskładać go na nowo w wersji nieco „updatowanej”. Ale pewnie wkrótce przyjdą inni, którzy posuną się krok dalej: nie będą już chcieli chrześcijaństwa reanimować, lecz – jak to radził teologom z górą wiek temu wykładowca Nowego Testamentu w Bazylei i najbliższy przyjaciel Friedricha Nietzschego Franz Overbeck – łagodnie złożyć je do grobu. I taktownie wyjaśnić jego wyznawcom, dlaczego nie da się już zrobić nic więcej.
–
Piotr Augustyniak
Jezus Niechrystus
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2021, s. 192