fbpx
fot. Łukasz Nowaczyk/Agencja Gazeta
z Dominiką Biernat, Martą Ścisłowicz i Julią Wyszyńską rozmawia Katarzyna Pawlicka marzec 2021

Walka o podmiotowość w teatrze trwa

Afery mobbingowe w Teatrze Bagatela czy „Gardzienicach” boleśnie pokazały, że polski teatr potrzebuje zmiany. Reformy wymaga zarówno kształcenie reżyserów i reżyserek, aktorów oraz aktorek, jak i sama instytucja teatru. Jak o nią zawalczyć?

Artykuł z numeru

Michał Heller. Pytanie o Boga i ateizm

W liście otwartym środowiska teatralnego, który powstał po ujawnieniu mobbingu i molestowania aktorek i pracownic teatru przez dyrektora Henryka S., mogliśmy przeczytać: „Sytuacja Teatru Bagatela nie jest odosobnionym incydentem”. Zgadzacie się z tym stwierdzeniem?

Dominika Biernat: Oczywiście! Myślę, że każda z nas mogłaby teraz zacząć wymieniać podobne sytuacje, których doświadczyła w trakcie pracy w teatrze. Niestety, problem sięga bardzo głęboko i wykracza poza świat instytucji kultury. Dlatego bardzo dobrze, że powstał ruch #metoo, dzięki któremu zaczęto wreszcie rozliczać sprawców. Wierzę w edukację, choć w Polsce nie istnieje dziś w takiej formie, w jakiej bym sobie życzyła. Bo edukacja równościowa powinna zaczynać się już w przedszkolu i być kontynuowana na każdym kolejnym etapie, także na studiach. Bardzo doceniam pracę Igi Gańcarczyk, działającej w tym zakresie na krakowskiej AST.

Julia Wyszyńska: Obecnie otrzymujemy sygnały alarmowe pokazujące, że przestrzeń świadomości zagrożeń i, przede wszystkim, otwartej komunikacji powinniśmy tworzyć od najmłodszych lat. Przez lata byliśmy wychowywani w modelu, który sprawił, że nie umiemy mówić innym ludziom, że coś jest dla nas niekomfortowe, bolesne, oraz informować o naszych indywidualnych granicach. Chciałabym też podkreślić, że mobbing w teatrze nie dotyczy wyłącznie kobiet. Do nadużyć, przemocy dochodzi nie tylko w relacji mężczyzna–kobieta, ale także w każdym innym możliwym układzie. A gdy ofiarą nadużyć pada mężczyzna, nie ma narzędzi, by o tym opowiedzieć. Nie wytworzyliśmy bowiem języka, w którym, bez narażania się na kpiny czy śmieszność, mógłby on zgłosić nieprawidłowości.

Marta Ścisłowicz: Z przemocą w teatrze mamy do czynienia na wielu różnych poziomach, nie chodzi wyłącznie o tradycyjnie rozumiany mobbing czy molestowanie. Niestety, jest ona wpisana w hierarchiczność teatru: dyrekcję mającą władzę nad reżyserem i reżyserem mającym władzę nad aktorami. Poddańcze relacje pielęgnuje się już na studiach aktorskich, gdzie utwierdza się studentów, że muszą być gotowi na poświęcenia dla reżysera mistrza czy reżyserki mistrzyni.

DB: W szkole teatralnej przekonywano nas, że musimy umieć pracować pod ogromną presją. Powtarzano nieustannie, że aktorstwo jest zawodem dla wybranych, w którym – powtórzę porównanie, którego nie cierpię – „trzeba mieć duszę motyla i skórę nosorożca”. Już wtedy zaczyna się wtłaczanie do głów „prawd” mówiących, że reżyser ma boskie prawa, a aktor jest wyłącznie narzędziem w jego rękach.

JW: Młodych aktorów formuje się, by za wszelką cenę chcieli przypo­dobać się innym, u jednego profesora należy grać tak, u innego zupełnie inaczej. Moim zdaniem oceny w szkole teatralnej są absurdem. Studentów zmusza się do bycia zawsze otwartymi, gotowymi, odważnymi, zaangażowanymi, a jednocześnie podcina się im skrzydła kiepską oceną, która jest sygnałem, że muszą się dostosować, jeszcze bardziej nagiąć do gustu profesorów. To jest schizofreniczne! Zamiast pielęgnować młodych ludzi, mających przecież dużo do powiedzenia, zaczyna się od wtłaczania ich w stereotypy i schematy.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się