fbpx
fot. Wydawnictwo Znak
Kamila Dzika-Jurek czerwiec 2024

Stara dobra melancholia

Na najgłębszym poziomie tej książki toczy się dyskusja o wartości literatury w długim ewolucyjnym życiu naszego gatunku. Czy to umiejętność opowiadania historii zdecydowała o odrębności i wyjątkowości człowieka pośród innych istot, tym samym na zawsze separując nas od świata?

Artykuł z numeru

Jak żyć w ciałopozytywnym świecie

Czytaj także

fot. Wydawnictwo Marginesy

Kamila Dzika-Jurek

Cicho pracująca perfekcja

Pytanie jednak, czym ten świat – świat poza ludzkim doświadczaniem go – miałby być? Jak nazwać tę przestrzeń, skoro istnieje poza sferą naszego języka? I w czym zasadniczo różniłaby się od tej, w której egzystuje człowiek? Czy chodzi jedynie o biologię – o oddanie siebie przyrodzie tak, jak robią to inne istoty – w całości, bez pretensji do życia w innym porządku? Czy to przez swój rosnący mózg, jego dociekliwość, zmieniającą się świadomość człowiek w pewnym momencie znalazł się na obrzeżach tego życia? Te pytania w książce Nathana Hilla nie są wcale oczywiste, ale prędzej czy później znajdziemy je u spodu wszystkich historii opowiadanych w Wellness. Historii, w których człowiek przedstawia się jako istota w tajemniczy sposób oddzielona od tego, co ważne – nie tylko od przyrody, lecz również od siebie. Swojego ciała, emocji, pewności, że to, czego doświadcza, nie jest iluzją, zrodzonym w ewolucji kaprysem egocentrycznych organizmów, skupionych wyłącznie na przetrwaniu.

Opowieść jako pigułka

„Między nami a światem istnieje jakaś historia” – mówi Otto Sanborne, akademicki psycholog prowadzący w powieści Hilla badania nad efektem placebo. To on po raz pierwszy uświadomi głównej bohaterce Elizabeth Augustine (ambitnej studentce pięciu kierunków) siłę tkwiącą w języku, określając ludzką umiejętność opowiadania historii jako jedną z najważniejszych wykształconych w toku ewolucji homo sapiens. To ona bowiem sprawiła, że człowiek rozwijał się o wiele szybciej niż inne organizmy.

Problem w tym, że ów talent do telling story – dopowie Sanborne – ma swoje ciemne strony. Pokazuje, jak daleko w istocie odeszliśmy od świata, że musimy go na nowo wymyślać w swoim alfabecie.

A poza tym, co ciekawsze, nieustanna gotowość człowieka do stwarzania historii to w teorii powieściowego psychologa rodzaj „leku”, który nie tylko zdolni jesteśmy sami wytwarzać („mózg to w zasadzie apteczka pełna leków” – mówi), ale również aplikować go sobie, żeby poczuć się w świecie bardziej bezpiecznym i silniejszym od innych.

Otto Sanborne to w drugiej powieści Hilla (pierwsza – Niksy, wyszła w Polsce w 2017 r., również w przekładzie Jerzego Kozłowskiego i w równie potężnej objętości co Wellness – 800 stron) postać o szeroko zakrojonej sylwetce. Uszyta z wielu tkanin naraz. Mężczyzna o wyglądzie ekscentrycznego naukowca skrzyżowanego z turystą, przygotowany na każde warunki (to starszy mężczyzna „o bardzo różowej twarzy i siwych włosach, rzadkich i słabych […]. Nosił okrągłe okulary bez oprawki, sportową koszulę z wieloma kieszeniami i klapkami wentylacyjnymi na plecach, stare szare spodnie turystyczne z suwakami w połowie uda, dzięki którym można je było zamienić w szorty”), występuje w książce jako rodzaj chichotliwego demiurga. Przygląda się rzeczywistości znacznie uważniej niż inni, żeby ucieszyć się w momencie, kiedy uda mu się wskazać kolejny dowód na ludzką zdolność do oszukiwania siebie.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się