fbpx
Kamila Dzika-Jurek luty 2022

Baśń o ludzkiej chciwości

Od pierwszych zdań „Listopadowych porzeczek” czujemy, jakbyśmy wpadali w nie swój świat. Imię bohatera, który pojawia się w początkowej scenie powieści – Koera Kaarel, nie brzmi żadną znajomą głoską. Lecz ta obcość języka to tylko pancerz, pod którym Andrus Kivirähk, współczesny pisarz estoński, ukrył historię głęboko ludzką.

Artykuł z numeru

Uchodźców w dom przyjąć

Czytaj także

Ilona Klimek-Gabryś

Wyobraźnia na czas kryzysu

Rzecz dzieje się w Estonii właśnie, w XIX w., w jakiejś wsi otoczonej z każdej strony gęstymi lasami. Właśnie zaczyna się tam listopad. Przychodzą dni „ciche jak śmierć”, z nieba pada marznąca breja, jest mroźnie i głodno, a zmierzch stanowi większą część dnia. W tej przestrzeni mrok staje się czymś absolutnym. Czymś, co dzielą ze sobą po równo świat zmysłowy i duchowy i co jest ich najważniejszym łącznikiem. Wierzenia, które płyną niemal we krwi mieszkańców wioski („jeśli na stary księżyc zapukasz trzy razy w drzewo, ono uschnie”), silne braterstwo z naturą i święta bojaźń przed nią wypełniają tę powieść w sposób niewiarygodnie kompletny. Znamy to z tych najbardziej ciemnych baśni Grimmów, a jednocześnie tę oswojoną w dzieciństwie formę estoński pisarz rozbija co chwilę swoim specyficznym czarnym humorem.

Trzeba przyznać, że Kivirähk posługuje się bardzo zręcznie parabolą, pytając o rzeczy najważniejsze, również z punktu widzenia dzisiejszego świata: czy człowiek ma w sobie coś z miejsca, w którym się urodził, i z krajobrazu, który rozciąga się za nim? Czy najbardziej ludzką cechą, odróżniającą nas od wszystkich innych stworzeń, jest chciwość?


Andrus Kivirähk

Listopadowe porzeczki

tłum. Anna Michalczuk-Podlecki, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021, s. 284