Dwie poprzednie powieści Łukasza Barysa – „Kości, które nosisz w kieszeni” (2021) i „Jeśli przecięto cię na pół” (2022) – były o języku prowincji i jej mgławicowych historiach. Najprościej mówiąc: o literaturze.
Na najgłębszym poziomie tej książki toczy się dyskusja o wartości literatury w długim ewolucyjnym życiu naszego gatunku. Czy to umiejętność opowiadania historii zdecydowała o odrębności i wyjątkowości człowieka pośród innych istot, tym samym na zawsze separując nas od świata?
Czy to przypadek, że największe i najbardziej nieprzeniknione oczy w przedwojennej Warszawie miała świetna karykaturzystka Hanna Gosławska-Lipińska, zwana przez wszystkich Ha-Gą?
„Pamiętam czas, kiedy każdej nocy szczekały psy, a księżyc był zawsze w pełni”. Nikt nie pisze tak jak Joan Didion. Właściwą sygnaturą języka amerykańskiej dziennikarki i pisarki jest niezmiennie rewolucja.
Konstrukcyjnie książka Andrzeja Chwalby i Wojciecha Harpuli jest alfabetem. A każdy alfabet z racji swojej funkcji porządkującej musi przynieść cięcia i uproszczenia. Ale zdarzają się też niespodzianki – nowe litery i twórcze przesunięcia.
Andrzejowi Franaszkowi udało się napisać książkę niezwykłą. Z jednej strony „Gwiazda Piołun” to prawdziwie krzepki tom, pełen wiedzy o tuzach polskiej literatury XX w., z drugiej zaś – rzecz zupełnie delikatnej natury: piękna, wręcz świetlista opowieść o ludzkim życiu w jego rozpiętości.
Jak kształtujemy swoją przyszłość obrazami z przeszłości? W jaki sposób mroczna historia Demmin, jego tytułowe „duchy”, wpływa na to, co dopiero przyjdzie na świat i w nim urośnie?
To nie w rozszalałym żywiole, ale w niepojętej ciszy i w stłumionych falach morskich Herman Melville dostrzegał prawdę o losie człowieka. Pierwsze doświadczenie flauty na morzu tak mocno wstrząsnęło pisarzem, że w każdym ze swoich dzieł pozostawił ślad tego niepokoju.
Estońsko-fińska autorka pisze o Ukrainie. O tej Ukrainie, która dzisiaj stanowi bardziej niż kiedykolwiek w historii sumienie Europy Zachodniej i Ameryki, nie tylko przez trwającą tam wojnę.
Coś bardzo konsekwentnego idzie przez książki Muszyńskiego, a teraz, w nowej książce, jeszcze ładniej się odsłania.
Od pierwszych zdań „Listopadowych porzeczek” czujemy, jakbyśmy wpadali w nie swój świat. Imię bohatera, który pojawia się w początkowej scenie powieści – Koera Kaarel, nie brzmi żadną znajomą głoską. Lecz ta obcość języka to tylko pancerz, pod którym Andrus Kivirähk, współczesny pisarz estoński, ukrył historię głęboko ludzką.
Podobnie jak autor „Pana Cogito”, za maską szaławiły skrywał niepokoje, które znajdą się na jego płótnach.
Pisząc o życiu Wisławy Szymborskiej, Joanna Gromek-Illg decyduje się posłużyć klasyczną zasadą retoryki: pars pro toto. Części, kłopotliwie drobne dla biografa tytułowe „znaki szczególne”, muszą wystarczyć za – skomplikowaną, ukrytą za kolejnymi maskami poetki – całość.
Literacka przeszłość to najistotniejsza rzecz w książce wrocławskiego literaturoznawcy.
„Gorzko, gorzko” – trzeba było wołać w dzieciństwie do os krążących nad drożdżówką, żeby je odgonić od słodyczy; „gorzko, gorzko” – krzyczą weselnicy do pary młodej, chcąc sprowokować nowożeńców do pocałunku.
Już w pierwszej scenie otwierającej nowy tom opowiadań Talita Pawła Huellego, kiedy bohaterka użyje słów: „zakluczyć drzwi”, zorientujemy się, że oto właśnie przekroczyliśmy próg innego. Jednocześnie nie będzie to świat zupełnie obcy – lecz jedynie zapomniany i zdarty do fundamentów w katastrofach dziejowych.
Pisanie listów to akt tajemniczy i wstydliwy” – napisał o sztuce epistolografii w przedmowie do zbioru Listy miłosne i nie Stanisław Bereś.
W tej książce nie czytamy – słowo samo się czyta, idąc wciąż naprzód, rwąc w nieznane czytelnikowi miejsce, a jednocześnie czujemy, że ciągnie nas po swoim precyzyjnym śladzie: powracających metafor, motywów, charakteru postaci.
Pisząc o geniuszu Andrieja Płatonowa, Jan Gondowicz wspomina jego „niepokojącą” naturę „nahała niby z czasów Czernyszewskiego i Dobrolubowa”, którego zwyczajem były gorączkowe dialogi i „trzymanie za guzik rozmówcy”.
„Miałem sen, który by ci się bardzo podobał – czysta metafizyka” – mówi dzień przed śmiercią do swojej córki Marii Tadeusz Konwicki. I niestety, nie zdąży opowiedzieć tego snu – następnego dnia umrze.
„To wszystko mogę sobie wyobrazić” – pisze w nowej książce Monika Sznajderman, kiedy wraca do przeszłości wiosek w Beskidzie Niskim i nie na wszystko znajduje potwierdzenie w księgach parafialnych, spisach ludności, prywatnych listach.
Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Zapoznaj się z Polityką prywatności.
Zapisz się na newsletter ZNAKu i otrzymaj sprawdzone przez nas polecenia książkowe, inspiracje kulturalne i pomysły na weekend – zupełnie za darmo.