fbpx
Michał Bardel czerwiec 2008

Bestiarium Pliniusza, czyli o relacji ludzi i zwierząt w starożytnym Rzymie

Rzymianie cenili w zwierzętach to wszystko, co upodabniało je do ludzi: inteligencję, spryt, zdolność do adaptacji w trudnych warunkach. Uwielbiali ptaki, ale głównie te gadające; szanowali psy niemal wyłącznie z uwagi na ich myśliwskie i obrończe zdolności; zachwycali się słoniami przez wzgląd na ich domniemane głębokie życie wewnętrzne.

Artykuł z numeru

O cierpieniu zwierząt

Niewiele jest śladów starożytnego życia, które zdolne byłoby wywołać w dzisiejszych turystach silniejsze emocje od gipsowych odlewów ofiar zagłady Pompejów. Po tych jego mieszkańcach, których potężna erupcja Wezuwiusza w  roku 79 z jakichś powodów nie wypędziła z miasta, pozostały w warstwie zgęstniałego wulkanicznego popiołu niewiarygodnie dokładne odbicia przestrzenne. Wypełnione gipsem zmieniły się w budzące dreszcz posągi umierających ludzi. Umierających właśnie, nie umarłych – to przeraża bodaj najbardziej. Widać w nich ostateczną rezygnację, bierną zgodę na śmierć. Może dlatego na ich tle tak wyraźnie odcina się gipsowy odlew psa znaleziony w domu Vesoniusa Primusa. To przy nim – rzecz szczególna – zatrzymuje się największa grupa zwiedzających. Poskręcane ciało zwierzęcia świadczy wymownie o tym, że pies do ostatniej chwili próbował walczyć o życie. I zapewne udałoby mu się tę walkę wygrać, tak jak większości zwierząt pompejańskich, które – mniej przywiązane do domów, cennych mebli i wypełnionych złotem szkatułek niż ich właściciele – zdołały w porę uciec z miasta. Ale pies Vesoniusa Primusa nie miał w tej walce najmniejszych szans. Uciekł tylko tak daleko, jak pozwalała mu długość łańcucha. Trudno winić właściciela, że ratując w pierwszej kolejności życie własne i swoich bliskich, nie zdążył pomyśleć o psie. Ale też łatwo zrozumieć naszą dzisiejszą reakcję, kiedy pochylając się nad gipsowym odlewem bezbronnego zwierzęcia wzdychamy głośniej niż nad sąsiadującym z nim odbiciem bogacza z domu Diomedesa, który – jak przypuszczamy – wrócił się do willi, by ratować swe kosztowności. Śmierć zastała go przy ogrodowej furtce, z kluczem w ręku i w towarzystwie niewolnika dźwigającego worek rodzinnych sreber.

Literatura rzymska nie rozpieszcza nas, jeśli chodzi o liczbę zachowanych informacji na temat stosunku Rzymian do zwierząt. Najłatwiej dziś zrekonstruować jego skrajne wymiary. Z jednej strony okrutne venationes – inscenizowane na scenie amfiteatru czy arenie cyrkowej „polowania”, w których – wyłącznie dla uciechy publiczności – ginęły jednego dnia tysiące dzikich zwierząt; z drugiej strony wzruszające, ale i budzące pewien opór opowieści o nadzwyczajnym i nieraz chorobliwym przywiązaniu rozpuszczonych do granic możliwości patrycjuszy do ich zwierzęcych maskotek: psów, ryb, ptaków, koni, bywało, że i lwów. Ów najciekawszy chyba pośredni wymiar codziennych relacji człowieka ze zwierzęciem pozostaje dziś w dużej mierze w sferze naszych domysłów.

O jedno wszakże stwierdzenie warto się pokusić. Rzymianie cenili w zwierzętach to wszystko, co upodabniało je do ludzi: inteligencję, spryt, zdolność do adaptacji w trudnych warunkach. Uwielbiali ptaki, ale głównie te gadające; szanowali psy niemal wyłącznie z uwagi na ich myśliwskie i obrończe zdolności, zachwycali się słoniami przez wzgląd na ich domniemane głębokie życie wewnętrzne. Mieli przy tym skłonność, by dopatrywać się w zwierzętach zdolności zupełnie nadzwyczajnych. Pliniusz Starszy pisze całkiem bezkrytycznie nie tylko o astralnej religii słoni afrykańskich, ich obrzędach oczyszczeń, ale też o właściwym dla tych stworzeń… zrozumieniu dla religii cudzej[1].  Pisze też o ogierze rzucającym się w przepaść, gdy po zdjęciu mu opaski z oczu mógł stwierdzić, że parzył się z własną matką[2]. Opowieść o gęsiach kapitolińskich, które ostrzegły rzymskich wojowników przed nadejściem wojsk Brennusa, zapewne tylko utwierdzała Rzymian w przekonaniu o niezwykłych właściwościach zwierząt.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się