fbpx
(fot. Internaz / flickr.com / CC BY-NC 2.0)
Eliza Kącka marzec 2022

Przy nadziei

Wszyscy potrzebujemy nadziei. Pojęcie to jednak nie jest wiele warte, jeśli nie wiąże się z już podjętymi, konkretnymi działaniami. Bywa, że nas zwodzi, lecz bez niej grozi nam popadnięcie w cynizm.

Artykuł z numeru

Rebecca Solnit. Głos oporu i nadziei

Czytaj także

Sylwia Chutnik

Niewinna kontrola

W roku 1897 pociąg, którym jechał z Bostonu do Nowego Jorku młody filozof Bertrand Russell, utknął w  zaspach. Po zjedzeniu wszystkich zapasów, gdy – jak się zdaje – pasażerowie winni byli rozważyć ciągnięcie losów (kogo najpierw spożyć), ludzi ogarnęła nagła determinacja. Z  użyciem paru szufli z tendra, platerowanych tac z wagonu restauracyjnego, dźgając zwały śniegu laskami, rzucili się do czynu i istotnie dało się przejechać dalszych kilkanaście metrów. Ma się rozumieć, tak naprawdę z  opresji wybawił podróżnych dopiero pociąg ratowniczy. Russell zapamiętał jednak atmosferę mobilizacji, entuzjazmu, zapału, co skłoniło go do postawienia tezy, że w  obliczu katastrof ogarnia czasem ludzi osobliwa ekscytacja, skłaniająca do zbiorowego wysiłku, zjednoczenia, pozytywnej braterskiej emocji. Na analogicznej syntezie uczuć opiera się Rebecca Solnit, dając w pełnych zapału słowach apologię nadziei jako siły zdolnej do rozbudzenia spontanicznej współpracy. Na pewno zgodziłaby się z angielskim myślicielem, że taki zbiorowy akt jest źródłem osobliwego – i osobistego – szczęścia.

Autorka Zewu włóczęgi daleka jest jednak od rozważania gorzkiej mądrości płynącej z mitologii. Nie pomni, jak się zdaje, przypowieści o niejakiej Pandorze, najstarszym bodaj w europejskim imaginarium robocie sporządzonym na rozkaz Zeusa przez kowala Hefajstosa. Hefajstos wyszykował ją na kochankę głupiego brata Prometeusza imieniem Epimeteusz. Oto jedno z pierwszych wykorzystanie więzów rodzinnych dla zemsty. Zgodnie z planem władcy Olimpu szanowny Epi, niedojda, nie upilnował towarzyszki życia, która dobrała się do swojego posagu – glinianej beczki z pieczęcią: „Nie otwierać”. I, jak wiemy, z kontenera wyfrunęły wszelkie możliwe plagi, dopusty i katastrofy – a gdy bezmyślna, sięgnęła głębiej, znalazła na dnie tylko pozwalającą stawić im czoło nadzieję. Inaczej mówiąc, nadzieja to złudzenie, pozwalające żyć w stanie klęski fizycznej, moralnej lub politycznej, w przekonaniu, że jeszcze nie wiadomo, może damy sobie radę. Przykładów pozytywnych, które na to wskazują, jest tyle samo ile negatywnych, jednak nadzieja posiada moc takoż pozytywną, jak i niekoniecznie – o czym chyba rzadziej się pamięta. Zdolność podbijania energii społecznej, a  także mącenia w  głowach, fałszowania statystyk. Dość spojrzeć, ilu okropieństwom XX w. dałoby się dzięki mobilizacji zbiorowej zapobiec bądź je odwrócić, a ile sił ludzkich i nieludzkich wykonało spokojnie swoją robotę, mając gdzieś edukację, wysiłki i poczynania bojowników oporu. Zamiast wyliczenia, jakie każdy potrafi sporządzić, przypomnę tylko wywiad z  końca lat 30. z  Mohandasem Gandhim, który stwierdził, iż Żydzi w Niemczech dla uniknięcia prześladowań zastosować winni opracowaną przezeń taktykę biernego oporu bez użycia przemocy. Co prawda, po wojnie Gandhi za światłą tę radę przeprosił.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się