fbpx
Łukasz Tischner maj 2016

Proza wygnania

Tymon Terlecki i Jerzy Stempowski mają szczęście do oddanych edytorów i znawców ich twórczości. To Ninie Taylor-Terleckiej, Jerzemu Timoszewiczowi i Andrzejowi Stanisławowi Kowalczykowi zawdzięczamy liczne wydania pism i listów tych dwóch mistrzów polskiej kultury.

Artykuł z numeru

Rodzice w dobrej odległości

Rodzice w dobrej odległości

Oczywiście można kręcić nosem, że wciąż nie ma wznowień tych czy innych ich tekstów, ale którzy z emigracyjnych eseistów (nie mówię o powieściopisarzach i poetach) mają równie bogate życie pośmiertne? Przecież oprócz rozmaitych edycji szkiców i esejów ukazały się już obszerne tomy korespondencji Stempowskiego (m.in. z Jerzym Giedroyciem, Marią Dąbrowską i Bolesławem Micińskim) oraz zbiory listów Terleckiego do Andrzeja Bobkowskiego i Józefa Wittlina. Trudno przecenić zasługi Niny Taylor-Terleckiej, wdowy po Tymonie Terleckim, która jest angielską polonistką i rusycystką zafascynowaną powojenną polską emigracją. Od wielu lat konsekwentnie bada XX-wieczną literaturę polską (zwłaszcza powstałą na wychodźstwie) i pieczołowicie porządkuje archiwum męża. Jest dziś chyba najlepszą znawczynią twórczości zimnowojennego polskiego Londynu.

*

Jerzy Stempowski, publikujący w „Kulturze” pod pseudonimem Paweł Hostowiec, był jednym z najwybitniejszych polskich eseistów XX w. Legendarna erudycja, która łączyła przywiązanie do kultury antyku z ciekawością dla literatury XX w., znajomość medycyny, rolnictwa i botaniki z miłością do muzyki, teatru i malarstwa, sentyment do Karpat Wschodnich z wdzięcznością dla ziemi berneńskiej, była jego znakiem rozpoznawczym, ale i piętą achillesową, bo zarażała niewiarą we własne możliwości pisarskie i paraliżowała ruch ręki. Na szczęście potrafił z tymi przeciwnościami walczyć, publikując najsłynniejsze teksty, takie jak Esej dla Kasandry, W dolinie Dniestru czy O współczesnej formacji humanistycznej. Eseistyczny idiom Stempowskiego wyróżniał się emocjonalną powściągliwością, niechęcią do wynurzeń i cywilizacyjnym pesymizmem. Ten rys jego pisarstwa budził zachwyt Miłosza, Herlinga-Grudzińskiego, Herberta czy Czapskiego, ale bywał też powodem uszczypliwości. Gombrowicz, który najwyraźniej miał z „niespiesznym przechodniem” na pieńku (wygląda na to, że z wzajemnością[1]), nie przebierał w słowach, gdy w liście do Giedroycia prezentował złośliwą korektę: „starokawalerskiej prozy pisarza o przesadnie renesansowym pseudonimie »Paweł Hostowiec« (dlaczego nie »Erazm z Rotterdamu«?)”[2]. W tym ataku jest, oczywiście, właściwa Gombrowiczowi dezynwoltura, ale trzeba przyznać, że czasem chciałoby się, by Stempowski osłabił melancholijną ironię i bardziej się odsłonił. Jego korespondencja pozwala niekiedy zaglądnąć przez firankę do szwajcarskiej samotni.

Duet z Tymonem Terleckim jest pod wieloma względami wyjątkowy, bo spotykają się dwie wyraziste osobowości, ludzie wielkiej kultury i niezawodnej mądrości. Wiele ich dzieli, bo Terlecki jest chrześcijańskim personalistą, Stempowski zaś wolterianinem, ale zbliża ich umiłowanie wolności, wielokulturowej tradycji jagiellońskiej i zdrowego rozsądku.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się