fbpx
fot. Wolne Sądy / youtube.com
z Marcinem Kąckim rozmawia Ewelina Kaczmarczyk

Oświęcim to nie Auschwitz – rozmowa z Marcinem Kąckim nominowanym do Nagrody Kapuścińskiego

„Każdy cmentarz powinien mieć swoje granice, żeby można było żyć, a były momenty, że obóz był całym miastem” – to słowa Henryka Szelesta, jednego z bohaterów książki Marcina Kąckiego „Oświęcim. Czarna zima”. Życie Oświęcimia i jego mieszkańców do dziś naznaczone jest przez obóz Auschwitz-Birkenau.

Co Pan czuł, przyjeżdżając do Oświęcimia i zbierając materiały do książki?

Gdy przyjeżdżałem do Oświęcimia co jakiś czas, w zasadzie ciągle się dziwiłem. Dziwiłem i wstydziłem. Zdałem sobie sprawę, jak niewiele o tym mieście wiem. Okazało się jednak, iż bardzo szerokie grono nie ma pojęcia, czym jest Oświęcim.

Najpierw rozmawiałem z ludźmi mieszkającymi na obrzeżach miasta. W nich dostrzegłem pragnienie zwyczajnego, normalnego życia. Potem były rozmowy z mieszkańcami centrum, a później wszedłem do Muzeum. Na terenie dawnego obozu przeprowadziłem wywiady z mieszkańcami: dziećmi dawnych więźniów, dziećmi pracowników i samymi pracownikami obozu. Mieszkają oni w dwóch dwupiętrowych kamienicach z czerwonej cegły, między krematorium, szubienicą Hössa i drutami kolczastymi. Jedna z mieszkanek Muzeum mówiła mi, że niechętnie wychodzi do miasta, że Muzeum jest dla niej małą ojczyzną. Muzeum i miasto to dwa splątane przez historię światy, które trudno przenikają do teraźniejszości.

A co czuł Pan w Willi Hössa – luksusowej rezydencji komendanta obozu, graniczącej z miejscem Zagłady? Znajduje się w niej zasypany korytarz, który ponoć miał prowadzić do obozu. Postanowił Pan do niego zejść, mimo iż – jak Pan pisze – nigdy nie odważyła się na to obecna mieszkanka domu, pani Sylwia.

Pobyt w willi Hössa był skazany na metafizykę. Dla pani Sylwii to zejście było jak lęk przed duchami. Też nie czułem się tam komfortowo. Choć jestem ponad miarę racjonalny, zadziałały kody kulturowe związane bardziej z tragedią miejsca. Jeśli niesie się w głowie te setki lektur obozowych, wspomnień, obrazy pełne okrucieństwa, gdy wchodzi się „pod skórę” tych obrazów, a ktoś za plecami mówi: „ja tam nie wejdę”, to obrazy te wracają z dziecięcą infantylnością strachu, któremu niełatwo się oprzeć.

Trudno w ogóle kulturowo i emocjonalnie zakwalifikować takie miejsca. Jeśli myślimy o willi Rudolfa Hössa, widzimy dom, w którym mieszkał strażnik zła, skazujący na śmierć całe rodziny. Nie myślimy o tym, że to artefakt architektoniczny. Bohaterka z willi Hössa jest dobrym przykładem tego, na ile przestrzeń determinuje naszą tożsamość i kim można być w takim miejscu, jak Oświęcim, znając jego historię.

Zróbmy mały eksperyment: proszę sobie wyobrazić, że zawiązuję Pani oczy, wiozę autokarem z Krakowa w jakieś miejsce. Stajemy na środku pięknych bulwarów nad rzeką, pełno kwiatów, słychać spacerujących, roześmianych ludzi… Co Pani czuje?

Błogość, sielskość, mnóstwo zapachów.

A po chwili mówię Pani, że to Oświęcim. I co teraz?

Wszystko się zmienia.

Prawda? Okazuje się, że do naszej wyobraźni wkradło się mnóstwo kodów, wspomnień, zdjęć, które odbiły się nam w mózgu jak pieczątka: wychudzone ciała, pasiaki, buciki dziecięce, walizki, selekcje… Nasz eksperyment pokazuje, jak mocno wiedza może zmienić nasze postrzeganie. I taki jest właśnie Oświęcim. To miasto dobrych ludzi, mieszkających w miejscu naznaczonym przez historię.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się