fbpx
Nicholas Carr fot. Geraint Lewis/Writer Pictures/Forum
fot. Geraint Lewis/Writer Pictures/Forum
z Nicholasem Carrem rozmawia Krzysztof Kornas maj 2025

Miraże komunikacji

Chcemy zakazać używania smartfonów w szkołach i oczekujemy, że platformy społecznościowe ograniczą dostęp dla nieletnich. To słuszne postulaty. Ale czy widzimy, że świat cyfrowej komunikacji szkodzi nie tylko dzieciom, ale także nam, dorosłym?

Artykuł z numeru

Tęsknota za offlinem

Czytaj także

Ilustracja: Paweł Smardzewski

Kamil Fejfer

Wielkie odosobnienie

Ilustracja; Aleksandra Balytska

Karolina Sulej

Miłość.ai

z Nicholasem Carrem rozmawia Krzysztof Kornas

Technologie, którymi myślimy

Okłamujemy się w kwestii rozwoju technologii komunikacyjnych już od kilku stuleci. Wierzyliśmy, że telegraf, telefon, a potem internet odmienią ludzkość, usuną wojny i konflikty z naszego życia. Dlaczego popełniamy ciągle ten sam błąd?

Jest kilka aspektów. Jeden z nich to nasza arogancja czy pycha. Wierzymy, że skoro zaawansowana komunikacja wydaje się czymś, co odróżnia nas od innych zwierząt, jest to wyjątkowo ludzka zdolność. A skoro nas wyróżnia, to musi być dobra. I jeśli będziemy jej mieć więcej i więcej, będzie coraz lepiej – mimo że, jak staram się pokazać w książce Superbloom: How Technologies of Connection Tear Us Apart (Superrozkwit. Jak dzielą nas technologie łączności), dowody z całej historii wskazują na dokładnie przeciwne zjawisko. Słynny wynalazca Nikola Tesla, mówiąc o planach stworzenia „bezprzewodowego telegrafu”, stwierdził, że dzięki niemu „znikną wojny”; jego rywal, Marconi, deklarował, że radio „uczyni wojnę niemożliwą”. Te słowa padły niedługo przed wybuchem I wojny światowej, wówczas najkrwawszej w dziejach, w której nowe środki łączności odegrały istotną rolę. Komunikacja, choć nie chcemy tego przyznać, często wydobywa z nas to, co najgorsze, a nie to, co najlepsze.

W pewnym sensie oszukujemy się, by chronić się przed rzeczywistością własnych wad i niedoskonałości.

Poza tym istnieje też pozornie racjonalny argument: wiemy, że w wielu przypadkach komunikacja jest dobra. Tak się uczymy, budujemy relacje, zakochujemy się.

Widząc to wielokrotnie w różnych aspektach ludzkiego życia, zakładamy, że skoro pewna ilość komunikacji jest dobra, to więcej komunikacji musi być jeszcze lepsze. To założenie leży u podstaw całej koncepcji rynku idei – przekonania, że jeśli tylko wprowadzimy do obiegu jak najwięcej idei, najlepsze z nich wypłyną na wierzch. To nieprawda, ale można zrozumieć przekonanie, że jeśli coś wydaje się dobre w umiarkowanych ilościach, to w większych będzie jeszcze lepsze – choć historia wielokrotnie pokazuje, że to pomyłka.

Warto odnotować to, o czym mówią prymatolodzy – od innych naczelnych odróżnia nas nie tylko złożona komunikacja, lecz to, że praktykujemy ją kolektywnie. Coś może działać w małych grupach do 150 osób (zgodnie ze znaną hipotezą o tzw. liczbie Dunbara), ale dodanie technologii i połączenie całego świata zmienia wszystko, prawda?

Absolutnie tak. Jest to kolejny przykład naszej arogancji – wierzymy, że możemy dostosować nasz umysł i nasze społeczeństwa do wszystkiego, co nas spotyka. Wierzymy, że skoro potrafimy zorganizować małą społeczność lokalną, aby czynić dobro, to możemy zorganizować cały świat w ten sam sposób.

A przecież, jeśli pomyślimy o gatunku ludzkim, ewoluowaliśmy, by komunikować się w konkretnym miejscu i czasie, z innymi ludźmi fizycznie obecnymi obok nas.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się