Ciągłe koncerty, festiwale, kursy, lekcje mistrzowskie. Gdzie jest Pani dom?
Dom jest tam, gdzie jest mój futerał. Skrzypce towarzyszą mi niemal zawsze. Zdefiniowanie pojęcia domu długo było dla mnie niełatwe. Bo czy to ten rodzinny, gdzie są moi rodzice? Czy jeden z tych, w których mieszkałam? A przeprowadzałam się wiele razy i często podróżuję. Dlatego ukułam tę przenośną definicję. Ona pozwala mniej tęsknić.
A nie ma Pani potrzeby własnej przestrzeni, pełnej przedmiotów, które Pani zbiera i lubi?
Nie tylko jestem zbieraczem, ale w mieszkaniu w Warszawie mam przestrzeń bardzo detalicznie i troskliwie urządzoną. Uczę się jednak nie przywiązywać do rzeczy, bo to niezbyt dobre. Gdy stłucze się mój ulubiony kubek, następuje mały koniec świata. Gdy wyjeżdżam na dwa miesiące, tracę część tej domowej tożsamości. To trudne momenty, dlatego ćwiczę się w nieprzywiązywaniu, traktowaniu przestrzeni użytkowo. Staram nie być tym, co mnie otacza. Choć jednocześnie wiem, że kontekst na nas wpływa. Jeśli mam chaos w garderobie, on się wkrada w moją pracę, w postrzeganie świata.
Jak się Pani czuje w hotelach? Anonimowość to bezpieczeństwo?
Zależy od hotelu. Często nie mam wpływu na to, dokąd zaniesie mnie życie. Kiedyś luksusowe hotele bardzo mnie stresowały. Długo miałam poczucie, że ja – dziewczyna z Koszalina – do nich nie pasuję. Pamiętam, jak miałam problem z przejściem przez piękne szklane drzwi w ekskluzywnym hotelu w Japonii. Dziś nie oceniam tych miejsc, nie przywiązuję się. Jeśli najbliższe trzy dni spędzam w luksusie – w porządku, a jeśli właśnie wylądowałam w kiepskim hotelu w szemranej dzielnicy – może to mnie ma czegoś nauczyć, może doświadczę innej rzeczywistości? Zrozumiałam, że żadna z tych sytuacji nie jest miarą mojego talentu i niczego nie mówi o mnie.
Czuje się Pani dojrzałą osobą?
W dużej mierze tak, ale też wciąż wiele spraw mnie ciekawi, w wielu aspektach jestem nie dość wykształcona, a chcę się rozwijać. Na przykład fascynuje mnie świat postępującej cyfryzacji, przeniesienia życia do sieci. Mimo moich starań TikTok pozostaje przestrzenią, którą słabo rozumiem. Wrzuciłam tam parę filmów, czasem odpalę aplikację, żeby coś pooglądać, lecz to, co tam znajduję, jest dla mnie niepojęte i trudne do wytrzymania.
Wyzwaniem jest też kreowanie siebie w sieci. Można zatrudnić specjalistów, jednak wydaje mi się, że najciekawsze to być tym, kim się jest, i umieć znaleźć dla siebie przestrzeń w środowisku cyfrowym.
W przypadku artystów nasza autentyczność jest przecież największym walorem.
Na jakim instrumencie teraz Pani gra?
To włoskie skrzypce Nicolo Gagliano z 1755 r., wypożyczone mi przez Anne Sophie Mutter, ale dbam o nie jak o własne.
Co Panią z tym instrumentem łączy? Da się tę więź z czymś porównać?
Gram na nich już od 10 lat. Wcześniej przez dekadę grałam na stradivariusie, pożyczonym od Niemieckiej Fundacji Instrumentów Muzycznych z Hamburga. My, artyści, potrzebujemy mecenasów kultury i pomocy tych, którzy własną ciężką pracą osiągnęli niezależność finansową i chcą nas wspierać. Zdaję sobie sprawę, że w społeczeństwie jest wiele potrzeb. Sama dorzucam się do zbiórek na leczenie dzieci. Ale dziwna prawda jest taka, że ja również potrzebuję pomocy. Bo znakomite instrumenty skrzypcowe czy wiolonczelowe kosztują miliony euro.

