fbpx
Roman Bielecki OP fot. Maksymilian Rigamonti/Forum
Roman Bielecki OP fot. Maksymilian Rigamonti/Forum
z Romanem Bieleckim OP rozmawia Paulina Wilk kwiecień 2025

Noszę ość w gardle

Chrześcijaństwo to nieustanna konfrontacja. Ciągłe i nowe pytania. Nie możesz znaleźć się w miejscu spokojnym, w którym czujesz, że zrobiłeś, zrozumiałeś już wszystko.

Artykuł z numeru

Jak smakuje życie w Korei

Kim jesteś bardziej – zakonnikiem czy księdzem?

Zakonnikiem jestem w sposobie życia, bo mieszkam w klasztorze z innymi braćmi. A księdzem jestem w działaniu: sprawuję sakramenty, udzielam się duszpastersko. Dominikanie nie są mnichami jak benedyktyni czy trapiści i co do zasady nie prowadzą życia wsobnego, ale zajmują się także posługą i pracą na zewnątrz. Taka konstrukcja wymyślona przez św. Dominika Guzmána ustawia nas trochę okrakiem na barykadzie życia i niesie napięcie. Kilkanaście lat temu obecny kard. Grzegorz Ryś prowadził rekolekcje przed moimi święceniami. Wtedy nam powiedział, że to, co wybraliśmy, jest szalenie trudne. Z jednej strony chcemy pogłębiać więź ze sobą we wspólnocie zakonnej i ten wybór ma być znakiem dla innych, a z drugiej strony chcemy być aktywni. Mówił, że to może być rozdzierające. Miał rację.

Jak to się w Twoim życiu przejawia?

Zakonność jest w stałym napięciu z pracą w miesięczniku „W drodze”. Z jednej strony jako redaktor naczelny mam obowiązki wynikające z umowy o pracę, biurowe godziny, które spędzam w redakcji, stały tryb wydawniczy, który nie pyta się o wakacje czy święta. Z drugiej jak każdy zakonnik mam śluby – ubóstwo, czystość i posłuszeństwo, które są moimi punktami odniesienia w wielu codziennych decyzjach.

Chwilami czuję się jak na łódce – raz przechyla się ona w jedną, a raz w drugą stronę. Bronię swojej tożsamości jako zakonnik, bo inaczej wyciągnąłbym sobie dywan spod nóg i byłbym po prostu dziennikarzem.

A ja jednak definiuję siebie przede wszystkim jako zakonnik. Taką wybrałem drogę.

Jak wygląda Twój dzień?

Praca redakcyjna jest mocno wciągającą. Lubię to, choć większość tego, co robię, to czynności dość nudne, żmudne, składające się z dużej liczby spraw administracyjnych, szukania pieniędzy, proszenia autorów o napisanie tekstów czy wymyślania kolejnych numerów. Pisanie jako takie to raczej rzadki przywilej. Praca jak każda inna angażuje, a także drenuje emocjonalnie, czasem zwyczajnie ogłupia. I bywa, że wytaczam się z redakcji, czując, że nic mi się nie chce. Potem jest druga zmiana, czyli spowiedzi, msze, kazania, porady, rozmowy duszpasterskie, kurs przedmałżeński. Dodajmy do tego konieczność szukania czasu na osobistą modlitwę, brewiarz i relacje z braćmi. Kończę dzień ok. godziny 20.00, a niekiedy później.

A do tego jesteś księdzem.

Co dzień odprawiam mszę, którą wyznacza mi jeden z braci odpowiedzialny za nasz liturgiczny grafik. On ma wgląd w kalendarz naszych obecności i wyjazdów, przyjęte do odprawienia intencje i klasztorne zobowiązania. Przy klasztorze dwudziestoosobowym, takim jak nasz w Poznaniu, jest to skomplikowana układanka.

Na mszy chciałbym powiedzieć choć kilka treściwych zdań w ramach kazania. Niech to będzie krótkie, ale sensowne. Co nie jest takie proste.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się