Komiks Tupeciary kupiłam dla jednej tylko bohaterki. Może dlatego, że nie sądziłam, iż ta niegdyś bliska mi postać kiedykolwiek do mnie powróci. Kilka lat temu poproszono mnie o sporządzenie krótkiego, prywatnego kanonu lektur. Obok oczywistych tytułów Baldwina i Morrison długo biłam się z myślami, czy mam dość odwagi, by zawrzeć wśród nich wstydliwą, nastoletnią lekturę o życiu Phoolan Devi. Czy podyktowana zachodniej dziennikarce autobiografia analfabetki z biednego stanu Uttar Pradesh w Indiach pasuje do listy noblistów i laureatów literackich nagród?
Nie pasuje. Ale za to świetnie nadaje się na karty komiksu. Pewnie dlatego że to medium mniej skostniałe i bardziej inkluzywne. Komiks w gruncie rzeczy ma w sobie więcej tupetu, żeby pomieścić i oddać z odpowiednią siłą przekleństwa obecne w rapie, przemożną chęć posiadania kolejnych dzieł sztuki, zapach szałwii zmieszany z inkantacjami szamanki, brutalność potrzebną do przeżycia w dżungli, przebiegłość niezbędną do rządzenia czy ciekawość pierwszej reporterki. Taką właśnie siłę mają tytułowe Tupeciary, uzbrojone w pewność siebie i (niekiedy w trudach zdobywaną) samoakceptację. Są nieposkromione i chaotyczne jak same kadry komiksu, które cechuje zmienność barw i obramowań, dostosowanych do emocji bohaterki w danej scenie. Narysowane lekką kreską postaci wtrącają czasem swoje ironiczne komentarze, niepozbawione humoru i podkreślające ich krnąbrny charakter. Komiks jako całość z wdziękiem spina w sobie wielość kultur i wzbudza emocje niemożliwe do osiągnięcia za pomocą innego medium.
Lektura obu tomów nasuwa pytanie o obecne w kulturze popularnej sposoby na spożytkowanie kobiecej pasji i drogi, jakimi jako kobiety dochodzimy do siebie. Częściej, niestety, próba odpowiedzi na nie wiedzie przez zajmowanie stanowisk dotąd zarezerwowanych dla mężczyzn, rzadziej – całościowe ujęcie bycia w świecie. Dlatego tak bardzo zachwycają postawy Tupeciar, niezrażonych swoim męskim lub przerażającym wyglądem, dopuszczających do siebie takie emocje jak zazdrość, żądza, wściekłość czy posuwających się do podstępu i zemsty. Trzeba przyznać, że nie jest to zbiór cech przystający do znanych nam kobiecych autorytetów.
Bo co prawda odkurzyliśmy już Coco Chanel, Fridę Kahlo, Virginię Woolf i Jane Goodall, ale wciąż nie pozbyliśmy się niedopowiedzianej strony publikowanych chętnie zbiorów kobiecych postaci, za którymi ciągnie się jak cień teza o wyjątku potwierdzającym regułę.
Zwykle oferujemy dziewczynkom taką wersję historii, w której poznajemy kilka uznanych malarek, polityczek i intelektualistek, które chociaż zadziorne, na ogół dobrze funkcjonują w męskim świecie, kierując się w nim przede wszystkim zimną logiką. Niestety, nie dopowiadamy, że to postaci, których wysoka pozycja częściej umacnia struktury patriarchalnego społeczeństwa, niż je koroduje.
Gubimy więc zarówno subwersywność herstorii, jak i ich przesłanie. Bagieu natomiast tworzy za pomocą krótkich komiksowych opowieści pewną wyrwę w dobrze nam znanym patriarchalnym murze, przesuwając akcent z ról i zawodów na spełnianie się w życiu. Żadna spośród 30 bohaterek nie jest opisywana jedynie przez pryzmat swojej pracy, ale poprzez swoją pasję i działanie. Jest w tym coś wyzwalającego, biorąc pod uwagę nasze dzisiejsze przywiązanie do ciągłej oceny własnej produktywności. I jest to z pewnością inny sposób myślenia o feministycznych ikonach, które wcale nie muszą grać w męską grę, chowając swoje emocje. I tutaj może powinnam powrócić do wspomnianego w pierwszym akapicie wstydu.
Słowo to zupełnie nie pasuje do omawianej książki, ale nie potrafię go pominąć. Chociaż bohaterki Bagieu to kobiety, które doskonale wiedzą, czego chcą, to nawet one – zanim odnajdą swój głos i cel w życiu – mierzą się z poczuciem klęski i nienawiści do siebie. Część z nich wprost mówi do nas z kadrów o swoim wstydzie i chęci pozostania niezauważoną. A jako kobiety wstydzimy się bardzo długo i wydaje się, że dopiero wściekłość wyrywa nas z tego stuporu. Potrzebujemy więc więcej szamanek, raperek i kobiet, które znajdują w sobie odwagę do odkrywania samych siebie (na przekór płci, wyglądowi czy pochodzeniu). Komiks Pénélope Bagieu nie powie nam, jak znaleźć na to w sobie siłę, bo akcent został tu przesunięty ze statycznego opisywania rozterek na aktywne przekraczanie granic i podważanie zastanego porządku, ale może to dobrze? Może potrzebujemy więcej stanowczości niż wahania, szczególnie dzisiaj. W końcu premiera drugiego tomu Tupeciar trafiła na bardzo ciekawy czas w Polsce, pośród krzyków i dyskusji na temat niekulturalnego i nieobyczajnego języka używanego przez protestujące Polki. Najwyższy czas na uznanie swojej złości i zrobienie z niej użytku śladem rozwścieczonej Temple Grandin, walczącej o prawo do aborcji Thérèse Clerc, chwytającej za broń Naziq al-Abid czy Sonity Alizadeh, która przypomina, że „dziewczyny są bardzo silne, lecz potrzebują wsparcia. Te, które nie mają nikogo, będą miały mnie”. Mam nadzieję, że w pełni przyjmiemy to przesłanie Tupeciar, które będą wsparciem w tych trudnych dla kobiet czasach.