Mało mówi się dzisiaj o spojrzeniach. Nie ma na nie często czasu, nie bywają już czymś znaczącym czy ważnym, umykają w pośpiechu kolejnych spotkań. Mrożek jednak był człowiekiem niedzisiejszym, analogowym, a więc biegłym w sztuce patrzenia. Ten uchodzący za mruka mężczyzna potrafił uwodzić spojrzeniem i wchodzić Człowiek, który wiedział coś o jednorożcach i kartach tarota MAGDALENA KARGUL Nie jest to książka pomnik, wystawiona miłości idealnej, ale całkiem szczera i miejscami nieprzyjemna lektura. Zaskakuje niedzisiejsza determinacja, która doprowadziła tych dwoje do ślubu po kilku latach głównie listownej relacji przerywanej telefonami i wykradanymi spotkaniami w komitywę od pierwszego wejrzenia. Opanował do perfekcji wszelkie wzrokowe niuanse.
Dlatego też nie dziwi mnie, że Susana swoją książkę zaczyna od opowiedzenia o układzie, w który weszli ze Sławomirem poprzez pierwszą wymianę spojrzeń. Sama wciąż noszę w sobie (skrzętnie schowane wśród ulubionych wspomnień) to pierwsze Mrożkowe spojrzenie. Lata temu, siadając podekscytowana i wystraszona naprzeciwko tego starszego już pana, podsunęłam mu nieśmiało do podpisu swoją pierwszą krakowską książkę (kupioną w strugach deszczu od bukinistów pochowanych w bramach ul. Floriańskiej). Mrożek zmierzył mnie wzrokiem, niespiesznie upił łyk wody, westchnął teatralnie i puścił do mnie oczko. Zostałam kupiona i rozbrojona w oka mgnieniu. Musiałam uśmiechnąć się z ulgą, mimo ewidentnej tremy, którą do dziś pamiętam. Moje spojrzenie pełne zachwytu i uwielbienia zostało wtedy uwiecznione na jednym ze zdjęć ze spotkania. Wracam do niego raz na parę lat, żeby przypomnieć sobie wagę patrzenia. To wspomnienie pomaga mi też w mig zrozumieć, co żona dramaturga miała na myśli.