fbpx
Michał Przeperski styczeń 2020

Dwa plemiona, dwa totemy

Po dłuższym czasie wraca moda na pisanie o dwudziestoleciu międzywojennym. Jeżeli kolejni autorzy pójdą w ślady Macieja J. Nowaka, to czeka nas pasjonująca lektura, choć płynące z niej refleksje będą bardzo gorzkie.

Artykuł z numeru

Jedzenie przyszłości

Jedzenie przyszłości

Książka Narutowicz – Niewiadomski przedstawia się czytelnikowi jako opowieść o biografiach równoległych. Jednak głównym bohaterem opowieści jest przede wszystkim Gabriel Narutowicz, podczas gdy losy Eligiusza Niewiadomskiego stanowią tu kontrapunkt. Widać to zarówno w pierwszej części książki, gdy poznajemy losy obu protagonistów do początku lat 20., jak i w części drugiej, poświęconej dramatycznym wydarzeniom z grudnia 1922 r. Dodajmy od razu, że ani o pierwszym prezydencie Rzeczypospolitej, ani o jego zabójcy nie dowiemy się wiele nowego. Atutem tej książki nie jest bowiem poszukiwanie nowych faktów, ale przede wszystkim ponowna interpretacja wydarzeń, które położyły się cieniem na narodowych dziejach.

Nowak ze swadą przedstawia obie sylwetki. Narutowicz to sumienny naukowiec, inżynier, ceniony fachowiec, Niewiadomski – utalentowany malarz, dydaktyk, urzędnik. Ten pierwszy został prezydentem Rzeczypospolitej nieco przypadkowo, po tym, jak zgłoszenia swej kandydatury odmówił Piłsudski. 9 grudnia 1922 r. poparcia udzieliła mu egzotyczna koalicja socjalistów, ludowców i mniejszości narodowych, co wywołało wybuch wściekłości na ulicach stolicy. Ten drugi już zupełnie nieprzypadkowo został zabójcą, bo czuł, że tego wymaga moment historyczny. Niewiadomski uwierzył bowiem w obraz wykreowany przez endecką prasę, czyniącą z nowo wybranego prezydenta zakałę, „żydowskiego króla” i próbującą zohydzić go na wszelkie możliwe sposoby. Jako tacy przeszli do historii – dwa totemy dwóch wrogich plemion.

Te plemiona z czasem wychodzą coraz bardziej na pierwszy plan opowieści. Na kartach książki goszczą najwybitniejsi ludzie kultury, najbardziej liczący się intelektualiści. Dzięki erudycji autora opowieść skrzy się od nienachalnego humoru, jak choćby wtedy gdy cytuje Słonimskiego, zrzędzącego na nieustanne zmiany gabinetów (premier nie może być „dwudniowy jak, nie przymierzając, jakiś kefir”). Warszawskie elity są silnie obecne w całej narracji. Nowak podkreśla zresztą, że choćby skamandryci nie ukrywali później swego sentymentu do Narutowicza, a przecież nie mieli okazji go poznać. Trudno o lepszy dowód na to, że pierwszy prezydent odgrywał pośmiertnie rolę fundamentalnego symbolu dla liberalnych i lewicowych inteligentów.

Autor nie staje w obronie Niewiadomskiego, nie próbuje racjonalizować jego fobii czy usprawiedliwiać użycia przemocy. Stara się za to dociec, dlaczego ustatkowany mężczyzna w sile wieku dopuścił się zbrodni. Przyczyny odnajduje nie tylko w niestabilności psychicznej, ale i w jego toksycznych poglądach, przesyconych strachem i nienawiścią. To one pchnęły go do kroku, który w polskiej historii nie miał precedensu. Nic też dziwnego, że grudzień 1922 r. stał się początkiem nowych podziałów politycznych, które wykopały trwałą wrogość pomiędzy prawicą a lewicą i piłsudczykami. Szok przelanej krwi w jakiś sposób unieważnił to, co wcześniej udało się wspólnie zbudować, czego symbolem była do tej pory choćby współpraca Piłsudskiego i Dmowskiego w okresie konferencji paryskiej.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się