fbpx
Artur Madaliński październik 2020

Doktor Yes i kwestia biografii

Można Mężczyznę w czerwonym płaszczu przeczytać jako rozbudowaną ekfrazę. Jest bowiem nowa proza Juliana Barnesa wielowątkowym komentarzem do pewnego obrazu, który pisarz zobaczył w National Portrait Gallery w 2015 r.

Artykuł z numeru

Wiesław Myśliwski. Słuch absolutny

Czytaj także

Artur Madaliński

Oddawanie świata

Chodzi o płótno autorstwa Johna Singera Sargenta, ściśle zaś rzecz biorąc – portret zatytułowany Dr. Pozzi at Home. Widzimy na nim „obrzydliwie przystojnego” (jak powiedziała niegdyś księżna Monako) mężczyznę w szkarłatnej szacie. Uważne spojrzenie ucieka gdzieś poza krawędź obrazu, stopa nieco frywolnie wystaje poza sięgający ziemi płaszcz. Ale najważniejsze są ręce: prawa w okolicach piersi, lewa zadzierzgnięta wokół czerwonego paska, na wysokości bioder. „A może – jak podpowiada Barnes – bardziej sugestywnie: prawa na sercu, lewa na lędźwiach”. Owszem, to chyba bardziej trafny opis, bo portretowanym mężczyzną jest Samuel Jean Pozzi, wybitny francuski ginekolog, chirurg, pionier wielu technik medycznych, otwarty umysł, zręczny zarządca szpitali, wpływowy profesor, uwielbiany przez pacjentki i pacjentów. Nobody’s perfect – jego ręce tak samo często przynosiły ulgę cierpiącym kobietom, jak ekstazę rozlicznym kochankom; wielbiony i ceniony na całym świecie, był równocześnie seksoholikiem, który nie potrafił ułożyć sobie relacji z najbliższymi. Wierny w przyjaźni, racjonalista z optymistycznym podejściem do życia, niosący pomoc wszystkim potrzebującym (częściej biednym niż bogatym), zawsze na tak – prawdziwy Doktor Yes. Tylko wobec żony i dzieci – Doktor No.

Można też najnowszą książkę autora Poczucia kresu potraktować jak biografię, bo pokazuje drogę Pozziego od chłopaka z Bergerac (syna protestanckiego pastora) do przedstawiciela francuskiej elity intelektualnej – przyjaciela poetów, pisarzy i hrabiów, pełniącego także funkcje senatora i burmistrza.

Jeśli biografia, jak powiada Barnes, jest „zbiorem dziur powiązanych sznurkiem”, to angielski pisarz z pewnością jest mistrzem ich wiązania – inaczej wszak niż w poświęconym Dymitrowi Szostakowiczowi Zgiełku czasu porzuca linearną narrację na rzecz umiejętnie zestawionych epizodów, przeplatanych wyimkami z tekstów źródłowych, dzieł literackich, pamiętników, codziennych gazet, dzienników.

Wprowadza przy tym dziesiątki postaci, które pojawiają się i znikają, by – niczym plejada osobliwości – powracać w najmniej oczekiwanych momentach. Wszystko razem tworzy polifoniczny, wielobarwny opis losów znamienitego medyka, ale także porywającą plastycznością panoramę czasów, które dzisiaj zwykliśmy nazywać belle époque.

Barnes, doskonały znawca kultury (zwłaszcza XIX-wiecznej) Francji, rozpoczyna opowieść od roku 1855, w którym Pozzi z dwójką przyjaciół – księciem Edmondem de Polignac i hrabią Robertem de Montesquiou-Fezensac – wyprawiają się do Londynu na „intelektualne i dekoracyjne zakupy”. Jeśli idzie o shopping intelektualny, to zajrzeli na Festiwal Händlowski w Pałacu Kryształowym (usłyszeli Izrael w Egipcie), szukali domu Carlyle’a, spotkali Lawrence’a Almę-Tademę, a gościł ich „wytrwale” sam Henry James. Zakupy dekoracyjne także się udały – dotarli do słynnego sklepu Liberty & Co. przy Regent Street i Grosvenor Gallery. Hrabia zakupił „kilka tkanin”, zaś doktor – wezwany wcześniej do Paryża, gdzie pomocy potrzebował Alexandre Dumas fils – poprosił Montesquiou o zakup „trzydziestu beli materiału zasłonowego w kolorze wodorostów”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się