fbpx
Artur Madaliński Październik 2014

Pisarz nie jest glamour

Miałbym wielkie kłopoty, gdybym musiał odpowiedzieć na pytanie, co znaczy dzisiaj „być pisarzem”. To, co dawniej uchodziłoby za niewybaczalną hucpę i kompromitację, dzisiaj stanowi jeden z elementów kampanii promocyjnej. Trudno jednak orzec, czy „koniec świata, jaki znamy”, już się wydarzył i pisarz przestał być glamour bezpowrotnie, czy odrodzi się jak Feniks z popiołów i znów, uzbrojony w nieodłączne atrybuty władzy, zarządzał będzie duszami i umysłami.

Artykuł z numeru

Jak wiara zmienia Biblię?

Jak wiara zmienia Biblię?

Coś złego dzieje się z najnowszą rodzimą prozą – takie, najrozmaiciej egzemplifikowane zawodzenie rozbrzmiewa w Polsce regularnie. Ostatnio do chóru zaniepokojonych dołączył Kazimierz Orłoś, ubolewając nad stanem krytyki literackiej, która (wiadomo, kto zawsze jest winien) fatalnie wpływa na współczesną literaturę polską. Zwłaszcza ta „głośna” – jak ją pisarz określa – część krytyki, często zaopatrzona w tytuły naukowe, ustanawia hierarchie i kształtuje opinie czytelników. „To ona – przekonuje autor Cudownej meliny – odpowiada za powierzchowność książek pisanych w pośpiechu, bez zachowania dystansu, bez głębszej refleksji, co – jeśli chodzi o prozę, zwłaszcza realistyczną – jest warunkiem niezbędnym”[1]. Wygląda na to, że Orłosiowi bliskie jest coś, co jeden z amerykańskich krytyków nazwał „tradycyjnymi wartościami literatury”, a co dla Paula Austera – to właśnie jego prozie krytyk ów zarzucił brak rzeczonych wartości – zabrzmiało jak tekst, „który mógłby powiedzieć prawicowy polityk podczas kampanii wyborczej”[2]. Jednak jest w lamencie warszawskiego pisarza coś symptomatycznego i nie idzie bynajmniej o rytualne narzekania na współczesną literaturę. (Diagnozy Orłosia skonfrontowałbym chętnie z kilkoma książkami, które pojawiły się w ubiegłym roku; chociażby ze znakomitą powieścią Wiele demonów i nie mniej znakomitym Dziennikiem Jerzego Pilcha, z Ptasimi ulicami Piotra Pazińskiego, Małymi lisami Justyny Bargielskiej czy Ostatnim rozdaniem Wiesława Myśliwskiego. Być może okazałoby się wówczas, że z nową prozą nie jest znów tak dramatycznie i od czasu do czasu także w Polsce powstaje literatura bardzo dobra, choć nie zawsze pisana w ulubionym przez Kazimierza Orłosia paradygmacie realistycznym).

To, co dla nas najbardziej interesujące, pojawia się w tekście niejako pośrednio – narzekającego na rodzimą prozę pisarza niepokoi również kwestia styku erotyki z promocją. Oto, dowodzi autor Zimnej Elki, wielu pisarzy współczesnych wyposaża swoją prozę w sceny „jak z poradnika erotomana”, osobliwie zaś prym w tej materii wiodą „niektóre młode autorki”. „Jest w tym, oczywiście, kalkulacja: erotyka i skandale na pewno będą głośną reklamą książek” – konstatuje Orłoś. A więc o to tutaj chodzi – o sprzedaż, marketing i kasę? O sławę, rozpoznawalność i klikalność? Mam dla Kazimierza Orłosia złe wiadomości: owszem, o to dzisiaj wielu pisarzom chodzi. I jest to troska na tyle, by tak rzec, ekspansywna, że kwestia namysłu wokół tego, co dzisiaj znaczy „być pisarzem”, wydaje mi się coraz bardziej paląca. Wygląda bowiem na to, że jesteśmy świadkami gwałtownej i (być może) nieodwracalnej zmiany wzorca, wewnątrz którego określenie „pisarz” nie oznaczało zawodu, lecz misję, a wielkość artystyczną mierzyło się odległością od zabiegów marketingowo-promocyjnych i hałasów medialnego świata.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się