fbpx
Agnieszka Dziedzic maj 2020

O kraju, który nie był sobą zainteresowany

Wychodząc od stwierdzenia, że „historia jest osobista”, w książce Słowacja. Dzieje obojętności Martin M. Šimečka analizuje losy społeczeństwa słowackiego przez pryzmat prywatnej historii. Otrzymujemy opowieść o świadomym wyborze tożsamości, o kompromisach z samym sobą i nieustannym balansowaniu między postawą pełną zaangażowania a dystansowaniem się od polityki przesączonej korupcją.

Artykuł z numeru

Ostatni tacy papieże

Ostatni tacy papieże

Martin M. Šimečka jest Słowakiem z wyboru. Urodził się w 1957 r. w Bratysławie, ale jego rodzice byli Czechami. „Narodzić się jako cudzoziemiec we własnej ojczyźnie to wielki paradoks egzystencjalny, który można zwalczyć tylko w taki sposób, że sobie tę ojczyznę uczuciowo i intelektualnie przywłaszczymy” – deklaruje. Jego ojciec Milan Šimečka, dysydent, filozof i intelektualista, naznaczył życie syna w podwójnym sensie – stając się autorytetem i jednocześnie mimowolną przeszkodą na drodze edukacji, ponieważ w latach 1969–1989 dzieci opozycjonistów czechosłowackich nie mogły ani studiować, ani nawet uczyć się w dobrych szkołach średnich. W latach 80. Martin Šimečka należał więc do podziemia literackiego, działał w słowackich i czeskich środowiskach opozycyjnych, a na co dzień pracował jako sanitariusz, sprzedawca czy palacz.

W trakcie lektury kilkukrotnie powraca fraza, będąca jednym z głównych przesłań: „obojętność to cichy wspólnik zła”. W kolejnych rozdziałach autor rozwija tę myśl, dodając argumentację opierającą się na faktach z historii współczesnej Słowacji. Już sam zabieg powtórzenia staje się rodzajem strategii pisarskiej, w ramach której Šimečka dowodzi, że demokracja nigdy nie jest dana raz na zawsze. Trzeba ją wciąż na nowo tworzyć, negocjować i odtwarzać, bo gdy słabnie wrażliwość obywatelska, gdy przestajemy reagować na nieprawidłowości, to samorodnie tworzy się podatny grunt dla obojętności społecznej. A jak bardzo groźna potrafi być obojętność, świadczyć może – w najpotworniejszym jej stadium – Holokaust, u genezy którego stały przecież „tylko” mikroakty, czasami „zaledwie” werbalnej, przemocy. Właśnie dlatego myśli Šimečki nie trzeba wcale zapisywać złotymi zgłoskami na pomnikowych cokołach, ale stale powtarzać. I to powtarzać aktywnie – poprzez działanie: od dbania o środowisko naturalne, troski o język i kulturę, szanowania odmienności, po empatyczne zaangażowanie społeczne, reagowanie na zło, nawet to pozornie niewielkie.

Šimečka rozpoczyna swoją opowieść od czasów reżimu komunistycznego, opisuje zjawisko normalizacji, następnie upływające pod znakiem socjalistycznej konsumpcji lata 70., aby dojść do kluczowego 1989 r. Potem prowadzi nas przez lata 90., czyli epokę Vladimíra Mečiara, którego rządy – depczące reguły demokracji – mogą kojarzyć się z aktualną sytuacją w Polsce i na Węgrzech. Mniej więcej w połowie książki pojawia się rozdział Moja obojętność przypominający świecką spowiedź, gdzie wyznanie grzechów uwiarygodnia osobę autora, dalekiego od stosowania strategii dystansowania się – zawsze pisze: „my, Słowacy”. Jest to znamienne, szczególnie że dwukrotnie stał się wrogiem państwowym, odrzuconym przez społeczeństwo (które sam świadomie wybrał) – najpierw za czasów reżimu komunistycznego jako syn dysydenta, a potem w epoce Mečiara. Šimečka kończy opowieść na współczesności, pozostawiając otwartą furtkę na to, co przyniesie przyszłość. Obserwuje, ale już nieobojętnie.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się