fbpx
il. takie pany
Andrzej Muszyński lipiec-sierpień 2023

Seanse i gawędy

Jest tu coś momentami z atmosfery dawnych filmów, z Amarcordu, Rejsu, ale tego nie da się zaplanować w strategii PR. Poza tym nostalgia czy wywoływanie zjaw nie mają tu miejsca. Jeśli duchy są proszone, to po to, by ożywić program

Artykuł z numeru

Wyobraź sobie

Wyobraź sobie

Czytaj także

Jakub Knera

Jazz na działce

Ola Synowiec

Kino z kajakiem w tle

Edwin Bendyk

Pępek świata

Dorota Brauntsch

Krajobraz i słowo

Z której strony by tam jechać, jedzie się przez las. Ten północny, pomorski. Ciemny, o poranku wpadający w srebrzysty granat. Pomiędzy świerkami jeziora, dużo ich – tyle, ile pokazuje mapa, ale chyba zbyt rzadko czytamy mapy. W końcu dojeżdżamy do miejscowości Ińsko położonej nad dużym jeziorem o tej samej nazwie. Chyba najczystszym, w jakim pływałem w Polsce. Co roku w sierpniu odbywa się tam trwający ponad tydzień festiwal Ińskie Lato Filmowe.

Trudno mi go nazywać wyłącznie filmowym. Nie ma takiego miejsca w Polsce, w którym kultura tak ściśle splata się z naturą. Wszystko dzieje się głównie na brzegu, przy lesie. Tam odbywają się wszystkie wydarzenia kulturalne i towarzyskie: plenerowe seanse, codzienne koncerty kapel z Polski i z zagranicy, literackie wędrówki z pisarzami i pisarkami, spotkania z antropologami, znawcami starej polskiej czy też pruskiej kuchni, muzykologami, herbaciarzami, podróżnikami. Nie sposób ich tu wszystkich wymienić, a nawet spamiętać, bo choć bywam tam od lat, to gąszcz ludzi i wydarzeń wywołuje lokalne zakrzywienie czasoprzestrzeni (dodaj: życie nocne) i pewne rzeczy po latach mogą się mylić.

Nie mam jednak wątpliwości, że centrum tej imprezy stanowią: kino Morena, bar Srebrna Rybka, ośrodek integracji towarzystwa przerozmaitej proweniencji, oraz jurta etnografów Ani i Piotrka Mojżyszków, w której serwują swoje autorskie kompozycje herbat i kaw. O ile Srebrna Rybka staje się centrum życia raczej nocą, jurta jest oblegana za dnia. Stanowi jedno z tych miejsc, do którego przychodzi się i zawsze ktoś jest. Śpieszcie do Ińska, bo nic nie trwa wiecznie: w tym roku Ińskie Lato Filmowe obchodzi swój 50. jubileusz. Niewykluczone, że Ania i Piotrek będą tam po raz ostatni, bo życie wzywa do innych misji. Ińsko nie toleruje jednak próżni, choć pewnie dla wielu to miejsce poza szałem tych letnich dni musi wydawać się ciche, prowincjonalne, a pewnie dla niektórych posępne.

Nie mam pojęcia, jak tworzy się rozmaite rankingi popularności czy też ważności wydarzeń kulturalnych, ale przecież współcześnie nie powinno być wątpliwości, iż jednym z kryteriów ich oceny powinien być ślad, jaki zostawia ono na lokalnej tkance. A Ińskie Lato Filmowe jest, może w pierwszej nawet kolejności, dla tego miejsca i jego ludzi. Jest jego dumą, szansą, frajdą. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że dyrektor artystyczny festiwalu Przemek Lewandowski przynajmniej od paru lat jest na stałe związany z Ińskiem.

W tym jest więc niebędąca regułą wartość: energia festiwalu jest skierowana w stronę miejscowych albo trafniej: to oni, skupieni wokół Stowarzyszenia Ińskie Lato Filmowe, ją współtworzą, a fluidy wracają do nich wzmocnione entuzjazmem gości, mniej lub bardziej znanych. Bo kogo tam nie ma… Spotkałem tam Henryka Sawkę (regularnie), Janusza Chabiora (regularnie), Kingę Dębską, Jerzego Hoffmana, Mariana Dziędziela. Od wielu lat, jak mi powiedziano, na filmowe wakacje przyjeżdża tu Lech Majewski, którego twórczość jakoś idealnie mi pasuje do nastroju tych dni i osobowości bywalców. Znacznie dłuższa jest lista artystów, z którymi się minąłem. Nie mam naturalnie pewności, lecz mogę się założyć, że to jedyna impreza kulturalna w Polsce, w której goście integrują się z widzami w naturalny sposób – bo tak działa prowincja. Wszelka poza jest natychmiast demaskowana, zresztą tu nie ma zwyczajnie racji bytu. Poza tym ileż można się rajcować na widok gwiazdy? Godzinę? Na pewno nie trzy dni. No więc tak to wygląda: między seansami i wyprawami w teren gawędzi się, popijając leniwie browar przy rybce. Pamiętam, jak raz Janusz Chabior został wywołany przez Przemka, bo coś zacięło się w kinowej maszynerii, film nie chciał ruszyć, i trzeba było pomówić chwilę do publiki, wcale nie zniecierpliwionej. Naturalnie Janusz nie miał z tym problemu. Nie żądał też, o ile mi wiadomo, kasy. Tak, jest tu coś momentami z atmosfery dawnych filmów, z Amarcordu, Rejsu, ale tego nie da się zaplanować w strategii PR. Poza tym nostalgia czy wywoływanie zjaw nie mają tu miejsca. Jeśli duchy są proszone, to po to, by ożywić program.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się