fbpx
fot. Andrzej Muszyński
Andrzej Muszyński listopad 2015

Na zakolu widzę dąbrowę

Pierwszy raz wystraszyłem się, kiedy spojrzałem na mapę. Mój szkolny atlas historyczny na ostatniej karcie przedstawia zmiany terytorialne państwa polskiego, nakładając na siebie przebieg granic. Te z 1634 r., wysunięte het na północ po Psków, Polanów, a raczej już samą Moskwę i Charków, budzą lęk. Od polskiego Smoleńska do granicy było jeszcze paręset kilometrów.

Artykuł z numeru

Białoruś. Pobyt tymczasowy

Białoruś. Pobyt tymczasowy

W dolnym prawym rogu wystaje Morze Azowskie. Próbowałem sprawdzić, jak wtedy znaczono granice, bo raczej nie pokrywały się z naturalnymi barierami jak rzeki, choćby na południowym wschodzie na Dzikich Polach, gdzie tworzyły dziwnie regularny łuk. Pomogli eksperci z portalu historycy.org – to Szlak Murawski, którym Tatarzy wybierali się na handel, a przede wszystkim po kolejne łupy. Granicy strzegły ziemne kopczyki, w które wbijano często dębowe pale. Dodatkowo budowano twierdze, z których granic pilnowały patrole. Inaczej było na Wschodzie, gdzie kopano rowy albo stawiano zasieki, żeby zapobiec nielegalnym imigrantom z Rosji. Tak wyglądało to teoretycznie, bo rzadko kto potrafił ujarzmić bezkres Wschodu, i często przypominało to raczej płótna Brandta z wizjami kozackich obozów – step, białe od żaru kamienie i raczej obietnica egzotycznej śmierci niż przygody. Słonim w pobliżu Prypeci, podkreślony przerywaną linią, co znaczy, że odbywały się tam sejmiki szlacheckie, leżał dokładnie w środku kraju. Tam jechaliśmy z granicy w Terespolu.

 

*

Dziesięć lat temu przypominało to powstanie. Torby z poliestru porywał wiatr. Pod dworcem w Terespolu stały setki ludzi, pomiędzy którymi błyszczały butelki przemycanej wódki. Jedni kucali skupieni, inni, jakby nieco zawstydzeni, stali nieruchomo pod ścianą, pozostali wciskali człowiekowi do kieszeni białoruskie fajki. Po drugiej stronie granicy było ciekawiej, bo tam się zbroili. Półnadzy, zlani potem faceci w kolejowym kiblu stali z podniesionymi do góry rękami, pozwalając obkleić się taśmą w szeleszczącą zbroję z paczek papierosów. Przechodzili przez wagon czujnie, szybko i z błyskiem w oku. Blond gwiazdą pociągu była pani Krysia, chyba spod Siedlec, która owijała wokół palca wracających ze Wschodu backpackersów barwnymi opowieściami o swojej intelektualnej przeszłości w pracy z pouczającymi i atrakcyjnymi towarzysko delegacjami, niezauważenie wciskając im w dłonie kolejny szmugiel. Paszporty sprawdzali wtedy w pociągu, który zatrzymywał się zaraz za Bugiem. Spocony białoruski pogranicznik w rozchełstanym mundurze oczywiście wyciągnął od nas łapówkę, całe pięć dolarów, bo dopatrzył się jakiejś nieścisłości w wizie.

Teraz pod dworcem nie było prawie nikogo prócz kilku podróżnych. Strzałki poprowadziły nas do kontroli paszportowej przez sieć nowych szklanych korytarzy z ostrzeżeniami unijnymi o zakazie wwozu nabiału ze Wschodu. Chyba nawet pociąg zmienili. Tamten był dłuższy, ten składa się już tylko z dwóch wagonów, ale w środku jest tak samo – typowe wagony z klasą „plackartnyj”, czyli półotwartymi boksami z łóżkami i stolikiem pomiędzy nimi. W korytarzu stały kupione w Polsce telewizory plazmowe. Latem w pociągach jest duszno i co chwilę słychać syk, gdy ludzka skóra odkleja się od tej sztucznej na siedzeniu. Ludzie tylko szeptali.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się