fbpx
il. takie pany
Dorota Brauntsch lipiec-sierpień 2023

Krajobraz i słowo

To jedyny festiwal w Polsce, który przyjeżdża do swoich słuchaczy i słuchaczek. Podoba mi się formuła, bo dowartościowuje mniejsze miasta i stwarza okazję, aby poznać i opowiedzieć jakiś kawałek Polski

Artykuł z numeru

Wyobraź sobie

Wyobraź sobie

Czytaj także

Ola Synowiec

Kino z kajakiem w tle

Edwin Bendyk

Pępek świata

Na festiwalu Miedzianka byłam dwukrotnie – w 2018 r. i 2019 r., czyli na drugiej i trzeciej edycji imprezy, zarazem ostatniej przed pandemią. Była to jeszcze wówczas mała impreza, swego rodzaju literacko-krajoznawczy eksperyment. Odpowiadało mi, że jest przyjemnie niezorganizowany, częściowo zaimprowizowany, bardzo lokalny, a nawet przez mocne osadzenie w przyrodzie lekko dziki. Samą miejscowość Miedzianka, położoną niedaleko Jeleniej Góry, już znałam, bo odwiedziłam to miejsce wcześniej po lekturze książki Filipa Springera, przedstawiającej jej zawiłą historię i tragiczne zniknięcie. Było to dla mnie niezwykłe doświadczenie: przeczytać o pustce, zobaczyć ją, a potem po kilku latach doświadczyć, jak ożyła, bo festiwal tchnął w Miedziankę życie, wypełnił ją ludźmi i rozmowami. Wydawało mi się to ekscytujące, że przez książkę można odmienić miejsce – tak to wówczas przeżywałam.

Wspomniałam reportaż i jego autora nieprzypadkowo. Miedzianka jest organizowana przez Instytut Reportażu i niewątpliwie jej wydarzenia są nachylone w stronę literatury non-fiction (choć nie brakuje też poezji czy otwarcia na literackie eksperymenty). Wśród powracających gości są m.in. Mariusz Szczygieł, Cezary Łazarewicz, Ewa Winnicka i Magda Grzebałkowska. Spiritus movens imprezy jest z kolei wspomniany już Filip Springer, który odpowiada za program imprezy i naznacza ją swoją energią, spojrzeniem i pasjami. To dzięki niemu Miedzianka od początku była bardzo mocno osadzona w krajobrazie, większość z wydarzeń odbywała się w plenerze lub miejscach naznaczonych lokalną historią – jak niszczejący kościół. W ducha festiwalu, tworzących go ludzi i reporterskiego zaangażowania wpisane jest też pewne dążenie do sprawczości – w większej skali było to samo ożywienie Miedzianki, a w mniejszej np. wsparcie proboszcza w próbach ratowania budynków parafii, konkretnie: w zbiórce na odratowanie rozpadających się drzwi kościoła.

Nie przypominam sobie wszystkich punktów z programu, ale pamiętam atmosferę: klimat włóczenia się, nastawienie na spotkanie i rozmowę. Za pierwszym razem przyjechałam na festiwal z dziećmi, które korzystały np. z warsztatów geologicznych – tematycznie świetnie dobranych do miejsca naznaczonego nadmierną eksploatacją rud miedzi i srebra. W pamięć najmocniej zapadły mi jednak nocne lektury na łąkach. Autorzy siedzieli z lampką czołówką na głowie, czytając fragmenty swoich książek, a uczestnicy przechodzili z miejsca na miejsce, by wsłuchiwać się w tekst w absolutnej ciemności. Było to bardzo sensualne doświadczenie: wybrzmiewający głos, wilgoć i wieczorny chłód zbliżającej się jesieni.

W formułę festiwalu wpisany jest szacunek dla miejsca. W Miedziance obowiązywał np. zakaz parkowania samochodów. Dotrzeć do niej można było busem, specjalnym pociągiem lub pieszo – spacerem z Janowic. Ja dojeżdżałam rowerem, ale że był to typowy miejski jednoślad, to ten górski teren wyraźnie stawiał mi opór. Zresztą zmianę formuły festiwalu też odczytuję jako odpowiedź na swego rodzaju opór, który Miedzianka stawiła wobec rozrastającej się imprezy.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Tekst wyłącznie w wydaniu papierowym. Kup wydanie papierowe, by go przeczytać.

Kup numer