Przyjęto uważać, że intelektualiści to z zasady ludzie porządni. Jeszcze bardziej dotyczy to miłośników sztuki. Trudno sobie wyobrazić, że wykwintny amator malarstwa Vermeera albo ekspert od Mahlera mógłby być tak po prostu świnią. Albo zdrajcą.
Oczywiście historia oraz doświadczenie życiowe uczą, że jest to przekonanie mylne, wręcz śmieszne. Ludobójstwo w Kambodży było wymyślone i nadzorowane przez absolwentów paryskich uniwersytetów, wśród aktywnych nazistów byli znani filozofowie, kompozytorzy, filmowcy, a praktyki komunizmu do dziś mają zwolenników wśród intelektualistów w krajach uznawanych za nad wyraz rozwinięte. Wielcy pisarze, wytrawni esteci, amatorzy konkursów szopenowskich oraz specjaliści od etyki różnią się od zwykłych ludzi co najwyżej tym, że potrafią w wyrafinowany sposób usprawiedliwiać swoje występki oraz głupotę. Motywacjami prostych ludzi nikt się nie interesuje, bo ich los może służyć co najwyżej za materiał do przemyśleń dla bardziej przenikliwych umysłów.
Niedotykalny Johna Banville’a to opowieść o historyku sztuki, który od lat 30. do 50. XX w. był sowieckim szpiegiem. Bohater książki Banville’a nazywa się Victor Maskell, ale postać ta oparta jest w dużym stopniu na życiu Anthony’ego Blunta, członka siatki szpiegowskiej z Cambridge, która przez kilka dekad przekazywała Sowietom brytyjskie tajemnice państwowe. Blunt przyznał się do bycia szpiegiem (unikał słowa „zdrada”, nie uważał też, że pracował dla Sowietów; „Szpiegowałem dla Europy” – wspominał) już w 1964 r., za co władze brytyjskie zagwarantowały mu bezkarność. Cała sprawa ujrzała światło dzienne tylko dlatego, że premier Thatcher, oburzona układami zawieranymi za jej plecami przez służby z Bluntem, ujawniła prawdę w 1979 r.
Ten moment stanowi punkt wyjścia książki Banville’a. „Pierwszy dzień nowego życia. Bardzo dziwny. Od samego rana nie opuszcza mnie swawolny nastrój” – komentuje. Maskell przyjmuje rolę narratora-kronikarza swojego życia, a jego słowa trafiają nie tylko do czytelnika, ale też do młodej kobiety, jego potencjalnej biografki, która odwiedza go nazajutrz po wystąpieniu premier.
Nastrój swawoli, gry z czytelnikiem, biografką, ale też ze wszystkimi postaciami, które przewijają się przez życie Victora Maskella, nie opuści go do końca, do ostatniego dramatycznego – wydawać by się mogło – wyboru.
Jednakże w jego świecie ten ostateczny wybór nie jest wcale dramatyczny, bo w poszukiwaniu autentycznej formy przeżywania, będącej ponoć celem bohatera, zmienia on swoje życie w ciąg nihilistycznych gier, które próbuje racjonalizować. „Lecz gdybym nie wstąpił w wezbrane wody historii, kimże bym był?” – pyta. I odpowiada: „Skostniałym uczonym żyjącym przyjemnymi problemami własnej dziedziny i pytaniem, co zrobić na kolację?”. Cóż za nudne rozważania, niegodne największego brytyjskiego specjalisty od Poussina, nagrodzonego tytułem szlacheckim kuratora królewskich obrazów.
Ten nihilizm – choć sam Maskell woli słowo „stoicyzm” – bohater przykrywa rozważaniami znanymi od innych intelektualistów, których porywały podmuchy Zeitgeistu w XX w. Wojna domowa w Hiszpanii, rasizm Anglików, nadzieja, że tym razem historia się nie myli, a jeszcze bardziej nienawiść do Ameryki i kapitalizmu to koła napędowe Nowej Wiary, którą przyjmowali artyści i myśliciele Zachodu od George’a Bernarda Shawa do Jeana-Paula Sartre’a. Niewielu – tak jak Orwella czy Koestlera – stać było na zmierzenie się z faktami i wyborami życiowymi. Dziś, po dekadach zacierania podziału na dobro i zło oraz uwalniania człowieka od poczucia odpowiedzialności za własne życie, nikt tego od nich nie oczekuje.
Tak, jak u Witkacego w Nienasyceniu, a potem u Miłosza w Zniewolonym umyśle człowiek, który postanawia być częścią nowej rzeczywistości, wybiera fałsz i, nie zważając na cenę, jaką zapłaci, doprowadza do jego triumfu: „Byliśmy jak ten jakobiński motłoch, który na początku rewolucji francuskiej wylał się na ulice Paryża, by w szale fraternizacji przyciskać do serca Zwykłego Człowieka z taką siłą, iż z biedaka wychodziły wszystkie flaki” – wspominał Maskell.