fbpx
Ilustracja okładkowa książki "Niezłe ziółko" Barbary Kosmowskiej. / Emilia Dziubak
z Emilią Dziubak rozmawia Georgina Gryboś-Szczepanik styczeń 2020

Dać dziecku wybór

Bardzo ważne jest umożliwienie dziecku kontaktu z różnymi formami graficznymi. Człowiek w okresie dzieciństwa jest w stanie zauważyć i wyobrazić sobie znacznie więcej niż dorosły. Byłoby wielką szkodą zmarnować ten niepowtarzalny czas.

Artykuł z numeru

Którędy do snu?

Czytaj także

z Iwoną Chmielewską rozmawia Marta Syrwid

Klatki z wyobraźnią

Zastanawiając się nad współczesną ilustracją dla dzieci, warto zacząć od przeszłości i wspomnieć, co kształtowało ludzi, którzy dziś są już dorośli. Jakie są Pani doświadczenia z ilustracją sprzed lat?

Wychowywałam się w latach 80. i 90. w małym miasteczku na Lubelszczyźnie. Dostęp do książek nie był tak oczywisty jak obecnie. Biblioteki nie były dobrze zaopatrzone, nie wspominając o księgarniach.

Na szczęście moja mama uwielbiała książki i nigdy nie brakowało ich w naszym domu. Jej zainteresowanie malarstwem przenosiło się na regały, więc na moich półkach dominowały głównie albumy oraz biografie malarzy. Przekrój tematów był naprawdę duży – od malarstwa polskiego przez klasyków światowych po albumy w języku rosyjskim, kupowane od Rosjan na cotygodniowych targowiskach. Uważam, że to właśnie te książki ukształtowały moją wrażliwość artystyczną.

Nie brakowało też u nas w domu książek dla dzieci – część z nich była opracowana wizualnie przez wspaniałych twórców – szczególnie wspominam Kajtusia Czarodzieja z ilustracjami Gabriela Rechowicza, baśnie Andersena ilustrowane przez Jana Szancera czy Kota Filemona z oprawą graficzną Julity Karwowskiej-Wnuczak. Jeśli miałabym wybrać jednego polskiego artystę, który mocno na mnie wpłynął, byłby to z pewnością Gabriel Rechowicz. Mogę jednak stwierdzić, że w dzieciństwie malarstwo było moją największą tęsknotą.

Wspomniała Pani Szancera, którego twórczość zdaje się przeżywać renesans. Pojawiają się jednak głosy, że jego ilustracje przerażały nas, gdy byliśmy dziećmi, a dziś jako dorośli zachwycamy się jego kunsztem i mówimy o nich jako o małych dziełach sztuki. Jak zatem widzi Pani tę zmianę? Czy to oznacza, że powinniśmy podsuwać dziecku zróżnicowane formy graficzne, aby – nawet jeśli nie od razu – zapisywały się w jego pamięci i pozwalały na większy rozwój?

W dzieciństwie z chęcią przeglądałam niepokojące prace Stefana Żechowskiego, więc prace Szancera wydawały się przy nich bardzo łagodne i literackie. Nie widziałam – i do dziś nie widzę – nic przerażającego w jego ilustracjach.

Różnica w postrzeganiu, o której Pani wspomina, może wynikać z tego, że jako dorośli krytycznie i bardziej logicznie podchodzimy do tego, co widzimy. Mamy już wiedzę na temat rozróżniania obrazów i zaczynamy je klasyfikować: na te bardziej i mniej wartościowe. Co za tym idzie, posiadamy więcej ograniczeń w zauważaniu i odczytywaniu obrazu. Dodatkowym elementem staje się kwestia sentymentu. Jako dorośli tęsknimy za dzieciństwem. Często idealizujemy to, co jest z nim związane. Nie sugeruję oczywiście, że docenienie prac Szancera jest kwestią idealizowania, ale wiele rzeczy, do których w dzieciństwie podchodziliśmy obojętnie, a nawet sceptycznie, jesteśmy w stanie wyróżnić jako dorośli ze względu na tęsknotę za minionymi czasami.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się