fbpx
fot. Andrzej Stawiarski/Forum
Andrzej Brzeziecki maj 2018

Chwała zwyciężonym

Strajki w maju 1988 r., gdy stanęły „dwa Leniny”, nie odniosły sukcesu – jeden został rozbity przez ZOMO, drugi zakończony przez samych strajkujących. A jednak władze odniosły wówczas pyrrusowe zwycięstwo – dzięki tym protestom do debaty publicznej wróciło słowo „Solidarność”.

Artykuł z numeru

Bosko i przykładnie. Seks i religia

Bosko i przykładnie. Seks i religia

Edward Nowak, jeden z czterech najsłynniejszych liderów nowohuckiej Solidarności (obok Jana Ciesielskiego, Mieczysława Gila i Stanisława Handzlika), dobrze pamięta II poł. lat 80. i opisuje ten czas za pomocą dwóch słów: „marazm” i „apatia”

– Ludzie rozkładali ręce. Trudno było cokolwiek zrobić, bo nikt nie chciał nawet słuchać o Solidarności. Był moment, iż robotnicy w Hucie im. Lenina mieli pretensje, że znowu coś organizujemy, że namawiamy do ryzyka. Słowo „Solidarność” nie było wówczas ulubionym hasłem Polaków – wspomina dziś Nowak.

Po drugiej stronie barykady, w obozie rządzącym, sytuacja nie była lepsza. Kilka miesięcy wcześniej, w listopadzie 1987 r., władze musiały przełknąć porażkę referendum w sprawie reform. Frekwencja okazała się za niska. Stało się oczywiste, że gen. Wojciech Jaruzelski nie potrafi zachęcić Polaków do aktywności, nie mówiąc już o entuzjazmie dla szumnie zapowiadanego drugiego etapu reform. Na jednym z posiedzeń Sekretariatu KC PZPR powiedział rozgoryczony, że za cokolwiek władza się weźmie, wszystko jej się rozłazi.

W lutym 1988 r. zdecydowano się na podniesienie cen. Dla takich ludzi jak Nowak pojawiła się nadzieja, że jednak uda się zorganizować strajk – podwyżki cen zawsze przecież wywoływały niezadowolenie Polaków. Sam już nie pracował w kombinacie, skąd został zwolniony, ale dalej miał tam dobre kontakty.

Nowak: – Razem ze Staszkiem Handzlikiem rozpoznaliśmy sytuację, ale okazało się, że strajk się nie uda, że nie ma szans. Odpuściliśmy – nie da się, no to trudno. Wszystko, co mogliśmy zdziałać po zalegalizowaniu działalności, to trwać.

 

Zaskoczenie

Nikt więc raczej nie spodziewał się strajków, podobna do nowohuckiej sytuacja panowała także na Wybrzeżu. A jednak w kwietniu zastrajkowała komunikacja miejska w Bydgoszczy, potem Stalowa Wola na Podkarpaciu. Było to zaskoczenie dla liderów Solidarności, niektórzy mówili wręcz o prowokacji władz w przypadku Bydgoszczy, które chciały same kontrolować falę strajkową po podwyżkach i zdusić ją w zarodku – w istocie strajk bydgoski szybko się skończył.

Dlatego wielkim zaskoczeniem było, gdy 26 kwietnia ok. 9.00 mało znany robotnik z Walcowni Zgniatacz w Hucie im. Lenina Andrzej Szewczuwianiec zatrzymał swoją maszynę i krzyknął: „Strajk!”. Zgniatacz nie był pierwszym lepszym zakładem w hucie, która takich hal liczyła wiele. Zgniatacz był tą walcownią, z której wywodzili się Nowak i Handzlik, ale właśnie oni nie mieli pojęcia o strajku.

– Byliśmy zaskoczeni: jak to, strajk? Bez naszej wiedzy? Strajk wywołał facet, którego nie znaliśmy. Jak to się stało? – wspomina swoją reakcję Nowak.

Czterech liderów nowohuckiej Solidarności postanowiło, że strajk trzeba „przejąć”. Najpierw w hucie zjawił się Handzlik, by rozeznać sytuację. Potem ustalono, że wraz z Ciesielskim ma wejść na teren kombinatu i stanąć na czele strajku, natomiast Nowak ma prowadzić biuro prasowe, zaś Gil zejść do podziemia. Było wszak jasne, że władza zgarnie liderów strajków i wtedy Gil będzie mógł działać dalej.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się