Gdzie jest Kościół? – pytamy lub po prostu zastanawiamy się podczas wydarzeń, którym przypisujemy wielką wagę. Kwestię tę podniesiono także podczas lipcowych protestów dotyczących reformy sądownictwa, gdy wielu wiernym brakowało oficjalnego stanowiska hierarchów.
Jeśli chodzi o istotę problemu, to w pełni podzielam stanowisko Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Naruszenia konstytucji i, co za tym idzie, płynące z proponowanych przez PiS ustaw zagrożenia dla praw człowieka były poważne. Niepokojące są też dla mnie inne propozycje rządzących, np. próby położenia kresu niezależności organizacji pozarządowych (zwłaszcza tych, które stawiają sobie za cel kontrolę władzy, by nie wkraczała ona na teren zastrzeżony dla praw człowieka) i odebrania im posiadanych dotąd możliwości rozwoju. Martwi mnie również dezorientacja, jaka towarzyszy reformie szkolnictwa. Obawiam się, że w związku z nią dzieci będą cierpieć nie tylko z powodu braku odpowiednich pomieszczeń i wyposażenia, ale także z powodu złej organizacji nauki. Wspominam szkołę, bo zarówno dla niej, jak i dla wymiaru sprawiedliwości pośpieszne działania są nienaturalne i szkodliwe.
Wracając do Kościoła, odważę się powiedzieć, że jego zadaniem jest współpraca z sumieniem ludzi. Współpraca nie oznacza jednak władzy nad sumieniem. Ono musi pozostać niezawisłe. Nie chciałabym redukować głosu Kościoła do głosu biskupów. Nie sądzę, żeby hierarchowie powinni wyręczać dziś społeczność świecką i przemawiać w jej imieniu. Kościół może oczywiście doradzać swoim wiernym, a i reszta społeczeństwa może brać pod uwagę jego stanowisko, najlepiej jest jednak, gdy każdy mówi za siebie – ale mówi! Dlatego tak mądra wydała mi się odpowiedź, która padła podczas warszawskich demonstracji na pytanie: „Gdzie jest Kościół?”. Ludzie niepokoili się tym, że Kościół wobec zagrożenia sądów był w niewielkim stopniu obecny jako ich sojusznik. Na to z ust ks. Wojciecha Lemańskiego padła odpowiedź: „To wy jesteście Kościołem!”. W całkowitej zgodzie z nauczaniem, które czasem można usłyszeć, siedząc w ławkach przed ołtarzem. To katecheza II Soboru Watykańskiego. Uczestnicy protestu słusznie odkrzyknęli „dziękujemy”.
W czasie tych manifestacji zachwyciło mnie to, co wielu komentatorom – skoncentrowanym wyłącznie na sprawach politycznych – umknęło: fakt, że formy i symbole, które ludzie znają z religii, stały się, nie tracąc religijnej funkcji, symbolami samodzielnego myślenia i wolności. Myślę tu o świeczkach, które trzymane w dłoniach, wyrażały wzajemną solidarność, pokojowy charakter demonstracji i wolność od mowy nienawiści. To trafiło we właściwy punkt. Bardzo żałuję, że znieważony został inny przepiękny symbol – białe róże. Dla mnie to coś niemal świętego, podczas gdy rządzący się z nich wyśmiewali. Biała Róża (niem. Weiße Rose) nazywała się organizacja założona głównie przez młodych ludzi, studentów z Bawarii przeciwstawiających się hitleryzmowi u jego zarania.
Inną sprawą jest fakt, że głos biskupów nie jest już dziś zbyt słyszalny. Nie ma takiej mocy oddziaływania jak w czasach PRL-u. Przykładem jest sprawa uchodźców, przy okazji której biskupi opowiedzieli się za udzieleniem im schronienia, co nie wpłynęło jednak na zmianę deklarowanej postawy wśród rządzących i wielu wiernych. To, co PiS – ale także spora część opozycji – proklamuje ws. uchodźców, to jeden z najstraszniejszych skandali. Widzę w tym zgorszenie, czyli coś, co czyni nas gorszymi, wpływa na nas poprzez zły przykład. Opinie, że mamy prawo zamknąć granice, nie przyjmować tych nieszczęśników i być totalnymi „sobkami”, doprowadzają mnie do rozpaczy. Co gorsza, gdy chcemy pomagać, to mówi się nam, że działamy na rzecz „brukselskich elit”. Tymczasem daleko nam nie do elit, lecz do zwykłych ludzi we Włoszech lub na greckich wyspach, którzy znajdują czas i siłę na wsparcie dla przybyszy. W tej sprawie Kościół ma pełne prawo, żeby wręcz rozgniewać swoich wiernych i stawiać im wysokie wymaganie otwartości na ludzi potrzebujących pomocy.
Być może, by przesłanie Ewangelii było bardziej słyszalne, potrzebny jest nowy język komunikowania się z wiernymi. Papież Franciszek powtarza, że pasterze muszą czuć zapach swoich owiec (nie zawsze będzie on przyjemny). Ci, którzy zabierają głos, muszą być szczególnie bliscy tych, o których – i do których – mówią. Słuchacze powinni to wyczuć w słowach, jakie się do nich kieruje. Inaczej nawet jeśli formułuje się słuszne sądy, to język kulawy, oderwany od przeżyć nie będzie mieć siły przekonywania. Franciszek pokazuje w tym kontekście znaczenie gestów, które są niejako przypowieścią w działaniu. Pamiętamy pierwsze obchody Wielkiego Tygodnia z jego udziałem, kiedy udał się do więzienia i naruszając wszelkie tabu, umył nogi kobiecie muzułmance. To była żywa przypowieść! Należałoby ją przypominać i odtwarzać. Sądzę, że zrobiliśmy to podczas akcji Przekażmy sobie znak pokoju, wyrażając solidarność wobec kolegów i koleżanek z LGBT. Przypowieści są zrozumiałe i dlatego wywołują sprzeciw tych, którzy nie podzielają ich przesłania.