fbpx
Uczestnik Powstania Warszawskiego
(fot. Muzeum Powstania Warszawskiego, CC BY-SA 3.0 Wikimedia Commons)
Halina Bortnowska październik 2008

Byłam w czasie Powstania dzieckiem pozbawionym własnego świata

Wyobrażam sobie tylko jeden rodzaj podróży w przeszłość, który byłby radosny: podróż wdzięczności tym, co pomogli przetrwać, wiedzieć, dążyć, być pewnym swojej tożsamości i wolnym od pogardy. Nie dać się dotknąć pogardzie i jej nie praktykować.

Artykuł z numeru

Jan Paweł II. Żywa pamięć czy makatka

Czytaj także

Powstańcy warszawscy

Stanisław S. Kwiatkowski

Uwagi o Powstaniu Warszawskim

W październiku, miesiącu, w którym ten tekst znajdzie się w druku, Powstanie Warszawskie rozpoczęło swój drugi byt: stało się tematem refleksji – po dwóch klęskach: po niepowodzeniu wojskowym i niepowodzeniu zamysłów politycznych. Nie poniosło klęski socjologicznej. Jak widać choćby w filmie „Powstanie zwykłych ludzi”, nie nastąpiło oderwanie kombatantów od ludności. Żal i gniew nie skierowały się przeciw nim. I nie przeciw londyńskim władzom (to postawiła sobie za cel propaganda w rękach tych, co stali za Wisłą).

Miałam prawo znaleźć się wśród „zwykłych ludzi” we wspomnianym filmie – byłam w czasie Powstania dzieckiem pozbawionym własnego świata, żyjącym bardzo blisko dorosłych. Pytałam o to samo, co dorośli. Nie akceptowałam tych, co kwestionowali sens i prawo do Powstania. Czuję pewien fałsz w oficjalnie promowanej edukacyjnej eksploatacji Powstania. Nie sądzę, by taki fałsz był nieunikniony; nie uważam, by bliższe rzeczywistości interpretacje były niedostępne dla osób, które teraz zaczynają poznawać historię i tworzą kolejny rozdział. Kilka uwag o procesie edukacji.

Nie wydaje mi się konieczne, by dzieci dowiadywały się o Powstaniu przez gry i zabawy na jego temat.

Takie przedsięwzięcia nie mogą zastąpić przekazu rodzinnego, który nazbyt często bywał przerywany przez  milczenie, podobne do innych, wcześniejszych wielkich milczeń o sprawach niebezpiecznych. Takie milczenie po roku 1863 pokazał Żeromski w „Syzyfowych pracach”. Zrozumienia na przykład tej książki – we właściwym, dość późnym czasie – nie zastąpią żadne gry, zabawy i wizualizacje.

W przekazie rzeczywiście rodzinnym działa szczególna hermeneutyka; opowieść o przeszłości jest oprawiona w realne doświadczenie tego, kim jest teraz ów opowiadający, widziany bezpośrednio. To nadaje bliskość, ale i dystans. Rzeczywiste opowieści własnego rodzonego dziadka inaczej są słuchane niż to, co płynie z ekranu lub z ust specjalnie zaproszonego świadka historii. Opowieści rodzinne mają swoją wiarygodność, ale pozwalają też wątpić, każą szukać wiedzy szerszej.

Istotny dla przyszłości podkład, podglebie postaw powstaje w samorzutnym powolnym i ambiwalentnym procesie tradycji. Udział w nim nie wszystkim jest dany. Trudno. Nie da się tego zastąpić nawet najlepiej zorganizowaną dydaktyką. Ludzie mają różne rodziny i wynoszą z nich różne doświadczenia. Ta różnorodność jest bogactwem populacji. Później, już u progu dorosłości, ludzie potrafią udostępniać sobie nawzajem różne doświadczenia, najskuteczniej przez sztukę i w kontakcie z nią. Unikałabym natomiast wciągania w to dzieci. Zbyt wiele można im narzucić z wielką siłą niemal na zawsze, bo są dość bezbronne. W obcowaniu z dziećmi pokusa uproszczeń, także tych groźnych, jest ogromna. A czy dorastając potrafią one pozbyć się tego, co im wbito lub wsączono do głowy?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się