fbpx
Halina Bortnowska listopad 2007

***

Na posiedzeniu Rady Języka Polskiego profesor Bralczyk z właściwą sobie elegancją przedstawia problem brutalizacji języka polskiego. To zjawisko ze szczególną siłą daje się odczuć w okresie kampanii przedwyborczej.

Artykuł z numeru

Homoseksualista mój bliźni

Moim zdaniem brutalizacja to proces ciągły, a gdzie jego początek, skąd bodźce, jakie wzory czy archetypy wyróżnimy, to zależy od przyjętego wstępnie rozumienia “brutalizacji”.

To rozważanie snuję niejako na kanwie magistralnej wypowiedzi profesora Bralczyka i tego, co dodała profesor Skarżyńska.

Mówiący czy piszący najpierw myśli w kategoriach jednego ze swoich wewnętrznych języków. Włącza ten, a nie inny język, gdy nastawia się na określonych adresatów. Według swego o nich pojęcia ustawia język albo bezpośrednio, albo dokonując autotłumaczenia. To już bardziej refleksyjne, świadome działanie, narażone na wpływ ideologii, ale także kształtowane przez doświadczenie kontaktu z takimi albo innymi słuchaczami.

Tu sięgam po spostrzeżenia profesor Skarżyńskiej. Wewnętrzna postawa (osobowość), którą nazywa “makiaweliczną” – gorzki, pesymistyczny, ciemny obraz świata, dyktowany podejrzliwością, spodziewaniem zła – sugeruje specyficzny język, konsekwentny wobec tego obrazu, umacniający jego przewagę.

Tak to sobie wyobrażam: przemawiający zakłada, że ma przed sobą “grzesznych, sennych”, ludzi w stanie frustracji, uważających, że o nich zapomniano. Mówca odwołuje się do ich poczucia, że są ofiarami ciemnych sił. Mówca przedstawia się więc jako solidarny z pominiętymi anioł odwracania porządku, rekompensaty cierpień. Ten anioł potrzebuje mandatu! Świat nie zasługuje na zaufanie, ale demiurgowi naprawiaczowi trzeba zaufać. Nieufni są podejrzani, ich opór oznacza przynależność do innego, złego królestwa. Można ich z tego wyrwać za pomocą “mal-mot”, zaklęcia odwołującego się do podświadomości pełnej złej pamięci. Na tym poziomie bardzo ważna jest orientacja przestrzenna, nawiązująca do archetypów – “Lewica”: kozły, bękarty, przeniewiercy, wilki w owczej skórze. Słowa mogą być inne, chodzi o barwę. “ZOMO”, “13 grudnia”, “Moskwa, teraz Bruksela”.

Na dnie tych i wielu innych zwrotów – przecież nie wulgarnych – tkwi decyzja zastosowania nieumiarkowanej siły rażenia. To ta decyzja przeraża. Dla mnie “brutalne” są określenia dosadne, graniczące z wulgaryzmami. Zdarzają się i takie, ale to nie w nich mentalność makiaweliczna gustuje szczególnie, wyróżniająco. Nie ma nic wulgarnego czy brutalnego w słowach takich jak “układ”, “korporacja” czy “oligarchia”. Podobnie jak “mal-moty” i w synergii z nimi, te słowa mają wyznaczać cel, określić kategorię do zaatakowania. Atak ma być skuteczny. Ma wyeliminować.

Moim zdaniem to wcale nie przypadek ani nie błąd, że do piętnowania używa się słów trudnych, wyszukanych, na granicy niezrozumiałości. W ten sposób porządkujący anioł daje dowód, że zna się na rzeczy lepiej niż jego słuchacze, wnika w niedostępne im tajemnice… Za pomocą dziwnych słów skutecznie odczłowiecza cel ataku.

Tak było zawsze: i za “komuny”, i w Trzeciej Rzeszy. Z tych samych co wtedy powodów słów naznaczających używa się natrętnie, z chorobliwą częstotliwością. Naprawdę nie potrzeba wielu słowotwórczych wynalazków. Kilka wystarczy.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się