fbpx
Stefan Wilkanowicz
z Stefanem Wilkanowiczem rozmawia Tomasz Ponikło listopad 2007

Nie ma nieba samotnych

Gdybym żył w Chinach przed rewolucją maoistyczną, już dawno dostałbym bardzo ceniony prezent: ozdobną trumnę. I byłbym szczęśliwy. A spróbujmy to zrobić u nas, w świecie chrześcijańskim! Nasz stosunek do śmierci zafałszował się. W udawaniu, że jej nie ma, jest coś bardzo niechrześcijańskiego – opowiada Stefan Wilkanowicz w rozmowie z Tomaszem Ponikło.

Artykuł z numeru

Homoseksualista mój bliźni

Kiedy sięgniemy do  czytań  liturgicznych na uroczystość Wszystkich Świętych i dzień zaduszny, możemy się zdziwić: na ich podstawie w te dni powinien panować zupełnie inny nastrój. Co przykuwa Pana uwagę w tych tekstach? 

Są w nich dwa bardzo ważne dla mnie zdania. „Jeżeli umarliśmy razem z Chrystusem, wierzymy, że razem z Nim żyć będziemy”. I drugie: „Będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest”. To kwintesencja wszystkiego, jeśli chodzi o przygotowanie do śmierci i wyobrażenie, jak będzie dalej. Im jestem starszy, tym mam większe wyczucie Tajemnicy. Z dnia na dzień widzę, jak wiedza, niby ogromna, jest właściwie niczym w stosunku do przestrzeni niewiedzy. Pokazuje to choćby postęp astronomii. Poznawalny przez nas wszechświat rozrasta się i coraz bardziej komplikuje, wręcz przekracza granice wyobraźni. A jednak ostatecznie możemy go poznawać. Przez analogię, to pokazuje stosunek do Boga i do Jego wszechwiedzy – wobec tego jesteśmy prochem, jesteśmy pyłem.

W jednej z naszych rozmów, powiedział to Pan jeszcze dobitniej: z upływem lat krąg Tajemnicy nieustannie się dla mnie rozszerza. 

To powoduje pewną postawę: narasta pokora i skromność. Mówiąc szczerze, coraz bardziej drażnią mnie rozmaici teologowie. Szukają – i chwała im za to. Ale proporcjonalnie do tego powinna rosnąć w nich pokora i wyczucie Tajemnicy… Ujrzymy Go takim, jakim jest – dopiero wtedy zaczniemy wszystko rozumieć. Trudno mówić o wieczności, ponieważ to sprawa niewyobrażalna. Jej perspektywa pokazuje, że nasze poznawanie będzie rosnąć. Że to nie jest zamknięty, statyczny świat. Że jak się dostaniemy do raju, to będziemy tam szczęśliwi „stacjonarnie”– nie. Wyobrażam sobie rozwój, poznawanie. I tu się pojawia kwestia zasadnicza. To sprawa rozwoju człowieka. Rozwój człowieka trwa przez całe życie. Jest dojrzewaniem do śmierci i dalszego kontaktu z Bogiem. Gdybym żył w Chinach przed rewolucją maoistyczną, już dawno dostałbym bardzo ceniony prezent: ozdobną trumnę. I byłbym szczęśliwy. A spróbujmy to zrobić u nas, w świecie chrześcijańskim! Albo skonfrontujmy to z innym nastawieniem – ucieczką od śmierci. Ktoś to dobrze ujął: każdy wie, że musi umrzeć, ale nikt w to nie wierzy. Znam opowieść o śmierci milionera. Jak wyglądał jego pogrzeb? Zabalsamowano go, umalowano, i tak dalej. Posadzono za kierownicą super luksusowego samochodu. Samochód był ciągnięty na cmentarz. Jak to zobaczył biedak, wykrzyknął: mój Boże, to jest życie! Można powiedzieć, że w „potocznej” kulturze chrześcijańskiej  nasz stosunek do śmierci uległ zafałszowaniu. W tym udawaniu jest coś niechrześcijańskiego.

Kościół już rzadko kiedy przypomina człowiekowi o jego marności. Ale być może przez szereg wieków daliśmy się zapędzić w zaułek wiecznego poczucia niedoskonałości. Niedoskonałość z kolei ustawiała nas na przegranej pozycji w kwestii zbawienia. 

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się