fbpx
Halina Bortnowska maj 2008

***

Doliczyłam się chyba z dziesięciu moich ojczyzn. Większość to te małe i to, co stanowi coś więcej niż ich sumę – to, o czym rzadko wypada mówić.

Artykuł z numeru

Kazus bałkański. Europa między suwerennością a samostanowieniem

Trafiłyśmy się sobie

Starsza pani w lekko żółtych okularach. Za późno odkrywam je na tej twarzy – już nietaktownie zapytałam o numer autobusu do śródmieścia, bo ja rozkładu jazdy nie mogę odczytać. “Ja też nie” – mówi pani, która później okaże się Krystyną. Dwie stare, niedowidzące kobiety jadą razem autobusem prawie godzinę. Chwilę temu nie znały się w ogóle. Teraz mają sobie mnóstwo do powiedzenia. Szczerze, nic nie udając, jedna demonstruje drugiej – i nawzajem – co jeszcze można, czym się da cieszyć i wzbogacać, gdy się już nie może zwyczajnie czytać książek… Wystawy można oglądać dzięki pomocom optycznym, w które szczęśliwie wyposaża nas ta sama genialna terapeutka, nasza pani Grażyna, znająca się tak świetnie na ludziach, nie tylko na ich oczach, okularach i lupach. Krystyna propaguje Uniwersytet Trzeciego Wieku, ja – mój czytający głośno komputer. Rozmawiamy o chorobie, która odbiera nam sprawność siatkówki. “Znam kogoś, kto widzi dużo więcej niż ja – mówi Krystyna – ale ona siedzi w domu i czeka. Na co? Czasem daje się zaprowadzić do kościoła i na tym koniec”. Krystyna bierze udział w różnych wycieczkach krajowych i zagranicznych. Była na przykład w Izraelu. “Jak tam pięknie! My przecież widzimy świat”. “Tyle, że inaczej, bardziej impresjonistycznie” – dopowiadam za Ireną, malarką, też słabowidzącą, a jednak wciąż odnoszącą sukcesy.

Co jest aktualne

Myślę nad swoim życiem, nie nad światem w ogóle: na moim etapie, po siedemdziesiątce, ciągnie się za sobą ciężką sieć pełną tego i owego, co się wyłoniło z fal podczas długiego żeglowania. Flotsam, wśród którego mogą się kryć skarby… czy może ładunek pokutny, jak w filmie Misja.

Czy to dobre porównania? Może lepsze inne: mam taki wirtualny kufer, potężną skrzynię, w której składałam sobie ekwipunek na przyszłe okazje, na podróże tam i sam, w kierunkach dziś w znacznej mierze już skreślonych, zamkniętych, już dla mnie niedostępnych.

Dlaczego o tym piszę? Co to kogo obchodzi? Może rzeczywiście nie każdego da się zainteresować takim osobistym rozrachunkiem. A jednak jestem pewna, że ci, którzy również go dokonują, zechcą poczuć się mniej sami. Wiele da się porównać, może ktoś będzie mniej zrezygnowany pod wpływem mojego “sprawozdania” mówiącego, co przetrwało, a co nie.

Nie widzę już możliwości własnoręcznego uprawiania ogrodu, nawet niewielkiej grządki. Posadziłam dziś bratek w doniczce. Żółty bratek, z mojego ulubionego, pachnącego, gatunku. Dla dokładności reporterskiej: posadziłam aż dwa bratki, w dwóch doniczkach. Ten drugi jest żółto-fioletowy. Także pachnie, a wygląda jak coś leśnego, więcej ma w sobie pierwotności niż wielkokwiatowe cuda klombów.

Nadal podziwiam ogrody, ale z pewną melancholią, bo czując zapachy, widząc barwy wokół siebie, muszę włożyć sporo pracy w zajęcie odpowiedniej pozycji, wycelowanie lunetki tak, by stanąć oko w oko z konkretnym pstrym tulipanem. Z upodobania do ogrodów wiele mi zostało – różne gry wyobraźni, zabawa w ogrodnicze plany – ale możliwości bycia ogrodnikiem już nie mam.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się