Co takiego było w rytuałach, że przez dziesięciolecia zajmowały antropologów i antropolożki?
Antropologia jako dyscyplina akademicka zajmuje się nimi właściwie od początku swojego istnienia, czyli od ok. 150 lat. To zawsze były praktyki, które przyciągały uwagę, bo zwykle przejawiały się w widowiskach, takich jak tańce, śpiewy, zakładanie masek, malowanie twarzy. Ponadto była w nie wprzęgnięta jakaś tajemnica. Niejednokrotnie obserwatorzy nie rozumieli, po co to wszystko jest robione, jaki jest cel tych praktyk, a mimo to nie ustawali w obserwowaniu, opisywaniu i próbach ich zrozumienia.
Mam poczucie, że dzisiaj nadużywa się słowa „rytuał” albo używa go na określenie dwóch zupełnie odmiennych rzeczy. Zacznijmy zatem od tego, jak rytuał definiuje antropologia.
Przyjmujemy, że są pewne warunki brzegowe, które muszą być spełnione, abyśmy mogli mówić o tzw. zachowaniach obrzędowych.
Jakie?
Po pierwsze – co jest dość intuicyjne – muszą to być zdarzenia powtarzalne, najlepiej cyklicznie. Coś jednorazowego, incydentalnego nie może być nazwane rytuałem. Po drugie, muszą to być działania zbiorowe, a nie jednostkowe.
Gdy ktoś mówi o porannym rytuale ćwiczenia jogi, picia kawy czy mycia zębów, to może oczywiście stosować takie językowe określenie, jednak z punktu widzenia klasycznej antropologii to nie jest rytuał.
Po trzecie, muszą to być działania symboliczne. Takie, które nie służą osiągnięciu konkretnych celów, np. zaoraniu pola czy schudnięciu kilku kilogramów. Idzie tutaj o cel bardziej nieuchwytny, niezwiązany z niczym widocznym ani materialnym. Kolejna rzecz: winny to być działania odświętne, zdecydowanie różniące się od codziennej rutyny. Wreszcie: powinny się one odnosić do pewnych wartości, i to one są ich legitymacją i uzasadnieniem. Przy czym te wartości są domyślne, nie występują na pierwszym planie, niekoniecznie trzeba o nich mówić głośno. Istotne jest również to, że obrzędy to zachowania, które przebiegają według założonego scenariusza. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z chaosem i nadmiarem działań, stoi za nimi precyzyjny scenariusz.
Według kryteriów, o których Pan mówi, codzienne parzenie kawy, herbaty czy praktyka jogi rzeczywiście nie są rytuałem. Czy wobec tego w dzisiejszych czasach nadużywamy tego pojęcia?
Klasyczna charakterystyka, którą przedstawiłem, odnosiła się przede wszystkim do praktyk obserwowanych w społeczeństwach plemiennych, które antropolodzy badali przez wiele dziesięcioleci. Były to zwykle działania związane również ze sferą religijną. Rytuał jako pewne działanie był uzasadniony przez mit, który nadawał mu sens i znaczenie. Mniej więcej od II poł. XX w. zaczęto coraz więcej mówić o obrzędach i rytuałach świeckich, najpierw związanych z życiem politycznym, a później realizowanych także na poziomie jednostkowym. Myślę, że dzisiaj rytuał podziela losy religii, czyli ulega indywidualizacji i prywatyzacji. W związku z tym nie jestem przeciwny temu, żeby to pojęcie rozszerzać i redefiniować czy raczej aktualizować, bo rzeczywiście wiele się zmienia.