***
Skończyło się oblężenie. Miasto z początku bez prądu, bez wody. Już zaraz też zimno. W październiku pierwszy śnieg. Za mało, by zbierać. Stoję z wiadrem w kolejce do pompy. Wiem już, że na powierzchni trzeba położyć gałązkę, żeby woda się nie wychlapywała. Upieram się, że nabiorę pełne wiadro, chociaż jestem mała. Powoli niosę to wiadro. Jakiś chłopak mnie popycha, ale broni mnie syn sąsiadki: „Nie rusz, ona z mojego podwórka”. Potem razem biegniemy za konną platformą, z której czasem spadają kawałki węgla. Zbieramy je, potrzebne, by podpalić pod płytą. I jeszcze kawałki asfaltu.