fbpx
Ewa Bieńkowska wrzesień 2007

Obudzenie się olbrzyma – głos do dyskusji

Póki Wy, przyjaciele z Łopusznej, jesteście w Kościele, nie jest on Judaszowy ani antykościelny. Jest taki, jak każdy dziś widzi. Zapewne nikt w nim nie podpisuje cyrografu z Mefistofelesem, ale po prostu grzeszy.

Artykuł z numeru

Milczenie świata. Mass media wobec ludobójstwa

Niewiele czytałam w życiu zapisów równie poruszających[1]. Chciałam zaraz dodać: dotyczących współczesnych problemów religii w Polsce – ale myślę, że to zawężenie nie jest stosowne. Niewiele czytałam wypowiedzi równie wstrząsających, których tematem jest wiara chrześciajńska dzisiaj, życie i trwanie Kościoła katolickego w historii. W Łopusznej, w pobliżu domu ks. Tischnera zebrała się grupa ludzi w najwyższym stopniu zaalarmowanych tym, co działo się w polskim Kościele na początku roku 2007, aby o tych wydarzeniach porozmawiać. W sposób osobisty, więc absolutnie szczery, nie zważając na względy uboczne, nie stawiając tamy słowom dyktowanym przez wysokie emocje. Przez poczucie dramatu, którego byli świadkami – ale i uczestnikami, jako członkowie kościelnej wspólnoty.

Chcieli sobie odpowiedzieć na pytanie: co się tak naprawdę stało w dniach, które kulminowały niebywałym widowiskiem 7 stycznia. Widowiskiem w katedrze, tak jak to bywało w dawnych przedstawieniach sakralnych, gdzie była strona dobra i strona grzechu. A nad całością czuwał Wielki Reżyser, Duch Święty, w ostatniej chwili zagradzając drogę złu. Piszę to bardzo poważnie, analogia wydaje mi się godziwa. Cała Polska (a pewnie i członkowie Kurii rzymskiej i biskupi innych krajów Europy) wstrzymała dech i czekała na to, jak się rozegra msza intronizacyjna w katedrze warszawskiej. W zasadzie wiedzieliśmy prawie wszystko o elementach dramatu, w każdym razie ci, ktorzy chcieli, mogli wiedzieć. Ujawnione w Internecie dokumenty z IPN nie zostawiały wiele miejsca na wątpliwości. Czekaliśmy, co się stanie, jak najwyżsi hierarchowie Kościoła polskiego zachowają się w sytuacji dotąd u nas bez precedensu.

Podaruję więc sobie powracanie do tamtych wydarzeń, które złowrogo wbiły się w pamięć. Rzeczywiście, odetchnęłam jak inni, gdy skandal został zażegnany. Lub raczej (co tu mówić o skandalach, tyle rzeczy w historii chrześcijaństwa za takowe uchodziło…) nie doszło do wydarzenia nad wyraz paskudnego. Uruchamiającego nieuchronnie całą reakcję łańcuchową, której rezultaty dla katolicyzmu w Polsce mogłyby być nieobliczalne. Dlatego czuję się wewnętrznie razem z „ludźmi z Łopusznej” . Mogłam sobie wyobrazić siebie wśród nich, ośmielającą się też zabrać głos. Ta notatka jest zamiast głosu, który starałby się być wolny i poważny, jak głosy innych uczestników. Niech im złożę podziękowanie za tę dyskusję, która z pewnością będzie ważnym zaczynem refleksji dla wielu (choć pewnie będziemy w Polsce mniejszością).

Obecni nieopodal domu ks. Tischnera stawiali sobie pytanie: co się właściwie stało? I w domyśle drugie pytanie: dlaczego należy przyjąć tamto wydarzenie jako coś strasznego, w jakimś sensie nieodwracalnego? Spełnione zło już się nie unieważni. Może zostać przebaczone, przezwyciężone, ale już jest, w rejestrach dramatów przeżywanych przez chrześcijan. Jest nieodwracalne w porządku teologicznym czy, by to inaczej nazwać, transcendentnym. Jest takie w sferze psychicznej wiernych, którzy to przeżyli.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się