fbpx
Piotr Wojciechowski lipiec-sierpień 2007

Moc Conradowskiej utopii. W 150. rocznicę urodzin pisarza

Conradowskie zasady, ideały, wartości wydają się nas przerastać, ale przynajmniej w inteligenckich środowiskach musi trwać przekonanie – ilekroć mamy robić coś prawdziwego razem – że do tych zasad powinniśmy się odwołać.

Artykuł z numeru

Literatura i moralność. Czy powieści uczą, jak żyć?

Jest w powieści W oczach Zachodu passus, który wykłada wiedzę Conrada o Wschodzie, ujawnia resentymenty i lęki, a zarazem rzuca pewne światło na jego system wartości. Conrad pokazuje tam rosyjskiego terrorystę na tle realiów Szwajcarii. Gdy Razumow przechodzi przez bramkę prowadzącą do podmiejskiej posiadłości, zauważa, że nikt tej bramki nie zamyka. To zdaje mu się wstrętnym: „-Demokratyczna cnota! Widocznie nie ma tu złodziei – mruknął do siebie niechętnie. Lecz zanim wszedł do parku, spojrzał jeszcze kwaśno na jakiegoś robotnika siedzącego bezczynnie na ławce w szerokiej czystej alei. Jegomość ten wysoko zadarł nogi, rękę przewiesił przez niską poręcz publicznej ławki i wypoczywał po królewsku z taką miną, jakby wszystko wokół należało do niego.

– Wyborca! Wybieralny! Oświecony! – mruknął Razumow do siebie. – A z tym wszystkim bydlę”.

Świat, w którym ludzie ufają sobie, świat, w którym jest się u siebie „po królewsku”, nawet będąc kimś z niższych warstw, to coś spoza osobistego doświadczenia Conrada, jemu przecież i na Wschodzie, i na Zachodzie dawano niejeden raz do zrozumienia, że nie jest u siebie. I niejeden raz zawiódł się, gdy zaufał. W tym fragmencie powieści W oczach Zachodu odczytuję nie doświadczenie pisarza, a conradowską utopię, utopię zagrożoną przez to, co ów anarchista Razumow po pierwsze i po drugie „mruknął”. Podłość i rozpacz grożą godnemu porządkowi świata.

Taka utopia jest może silniejsza w nas niż ideały męstwa, obowiązku, służby, które są fundamentem etycznego kodeksu kapitana Conrada. W politycznym rezonerstwie Polaków półinteligencki argument – „aby w końcu było normalnie” – w podświadomości wskazuje na tę utopię. Gdyśmy przez dziesięciolecia śpiewali „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie” – ilu z nas marzyło o Ojczyźnie na tym właśnie utopijnym pomyśle stojącej?

Jaki wzór życia dyktowała utopia samemu Conradowi? Po pierwsze – być na lądzie tak bardzo, tak mocno u siebie, jak się bywało na pełnym morzu, na mostku kapitańskim statku. Dowodzić swoim życiem, nadawać mu kierunek. Po drugie – być w języku, być w angielszczyźnie równie mocno u siebie, mieć po stronie swojego pisarstwa Imperium Brytyjskie z cała potęgą jego floty, wojska, historii, tradycji. Czuć, że się jest u siebie w języku panującym od ujścia Tamizy, po szczyty Himalajów, po wyspy Oceanii, po puszcze Konga. Wychodząc z podejrzanych i poniżanych peryferii imperium Romanowów, wejść w samo centrum imperialnej brytyjskości, stać się dżentelmenem, posiadaczem, białym panem. Był nie tylko piewcą godności i honoru, był ich zakładnikiem. Tak zaprojektował sobie Conrad nie tylko sposób na życie. Tak jawił mu się przede wszystkim sposób na polskość i Polskę. Przywrócić godność, dać argumenty nadziei sobie, Polakowi, rozbitkowi – jak ten z Amy Foster – to było wszystko, co zaplanował zrobić dla Polski i to wykonał. Gdyby walczył piórem o swoje tylko, nie miałby w kraju ojczystym takiego odzewu, tak mocnego i trwałego wpływu na kształt etosu elit. Kto nie poszedłby za wizją Polaka należącego do Europy Dżentelmenów?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się