fbpx
Małgorzata Łukasiewicz wrzesień 2007

Tramwaj zwany niepokojem

Skaza Magdaleny Tulli zaczyna się od technicznego opisu przedsięwzięcia, jakim jest budowanie świata. Zaczyna się od figury krawca, od razu podejrzanej i ciągnącej za sobą ogon metaforycznych sensów. Może ma w sobie coś z tytułowego krawca ze sztuki Mrożka, może coś z dwuznacznych rzemieślników, szyjących nowe szaty cesarza u Andersena. W każdym razie, jeżeli to jemu przypada rola tego, który powołuje do istnienia, to jakie to będzie istnienie i co mamy myśleć o takiej kreacji?

Artykuł z numeru

Milczenie świata. Mass media wobec ludobójstwa

„Zamęt wyłoni z siebie fałd tkaniny, spięty szpilką zawiązek zaszewki. Zaszewka stworzy całą resztę. Jeśli jest odpowiednio głęboka, to powoła do istnienia wydatny brzuch błyskający złotą dewizką, ciężki oddech, łysinę zroszoną kropelkami potu. Jedno pociąga za sobą drugie. Aparycja narzuca właściwości: łakomstwo, pychę i niemiłą rzeczowość, która gasi odruchy serca.”

Te sławetne szczegóły, charakterystyczne i indywidualne, które zazwyczaj mają nas przekonać, skłonić, byśmy uwierzyli i wzięli sobie do serca to, co mówi literatura, zostają z miejsca skompromitowane jako płody rozkręconego automatu do produkcji fabuł – „historyjek”, jak pisze Tulli. Ale nie dajmy się zwieść temu wzgardliwemu zdrobnieniu. Literatura wychodzi tu na swoje, i to jak. Zdumiewające, że można  jednocześnie uruchamiać tak potężne energie języka i tak precyzyjnie nimi sterować.

Krawiec, majstrowie i praktykanci, „ludzie w drelichach” – raz, pod koniec, nazywa się ich też „upadłymi aniołami” – działają na zapleczu, zwanym też „przestrzenią manewrową”. To tu szyje się kostiumy, klei dekoracje – to tu robi się historyjki. Czyli i historię, tę rzeczywistą, i literaturę, nie do odróżnienia ze sobą wymieszane, naznaczone, wydawałoby się, bliźniaczymi skazami. Na zapleczu szykuje się to, co będzie widać na scenie. Tym razem na scenie będzie widać nieduże, prowincjonalne miasteczko, w okolicach lat trzydziestych dwudziestego wieku. Jego nazwa brzmi najpewniej „legion”. Przedstawione jest ze wszystkimi przynależnościami, a więc z magistratem, notariuszem, studentem-korporantem, służącą, gimnazjalistami, z piekarzem, aptekarzem, fotografem itd. Formułka „itd.” jest tu szczególnie na miejscu, ponieważ miasteczko owo z całym rozmysłem ukazane jest jak produkt spod sztancy, z katalogu wysyłkowego domu towarowego z gotową konfekcją, i w każdej chwili można by do niego dodać kolejne elementy, architektoniczne czy fabularne, zaczerpnięte z tego samego katalogu. Mieszkańcy są równie schematyczni i poruszają się według szablonowych reguł. Każdy chciałby mieć lepiej, notariusz nie chciałby stracić, student chciałby zyskać, policjant chciałby awansować, gimnazjalista chciałby przewodzić grupie rówieśniczej. Ogólnie rzecz biorąc, wszyscy wyglądają, jakby ich wyciągnięto z lamusa setki razy już przećwiczonych i opowiedzianych losów.

Scena poraża więc schematyzmem. Ale czy może być inaczej, skoro wiemy, co dzieje się na zapleczu? Do budowania świata używa się materiałów zastępczych, „zręcznych imitacji”, w tym także takich, których użyto już kilka razy przedtem, w innych podobnych przedsięwzięciach. W dodatku scena rodzi iluzję, że uwidoczniony na niej fragment świata faktycznie pochodzi z większej, może kompletnej całości, podczas gdy żadnej całości nie ma.

„Na każdej z kilku ulic, które odchodzą od placu, bruk tuż za rogiem się urywa. Kto nazbyt ufnie zawierzy solidnemu wyglądowi bazaltowej kostki i zechce się oddalić, od razu utknie w piaszczystych koleinach, między ślepymi ścianami kamienic, pod oknami narysowanymi kredą wprost na tynku”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się