fbpx
Małgorzata Łukasiewicz maj 2007

Z drugiej strony, na następnej stronie

Czy milczenie jest brakiem mowy czy drugą, samoistną i aktywną zasadą?

Artykuł z numeru

Nie dać Kościołowi umrzeć

W Powinowactwach z wyboru towarzystwo zabawia się urządzaniem żywych obrazów:

Jako trzeci obraz wybrano tak zwane Ojcowskie upomnienie Terburga. Któż nie zna tego obrazu z wspaniałego miedziorytu naszego Willego? Założywszy nogę na nogę siedzi szlachetny, rycerski ojciec i zdaje się przemawiać do sumienia stojącej przed nim córki. Wspaniałą jej postać, otuloną w białą, bogato sfałdowaną suknię z atłasu, widzimy wprawdzie z tyłu, ale czujemy, że cała jej istota pełna jest skruchy. A że to upomnienie nie jest gwałtowne i zawstydzające, znać z miny i gestów ojca. Tymczasem matka stara się ukryć zakłopotanie, utkwiwszy wzrok w kielichu wina, który właśnie miała wychylić. (…) to żywe naśladownictwo, bez wątpienia wspanialsze aniżeli oryginał, wywołało ogólny zachwyt. Nie było końca ciągłym wywoływaniom, a zupełnie naturalna chęć, żeby owej wspaniałej istocie, której dość napatrzono się z tyłu, móc zajrzeć w oczy, do tego stopnia opanowało widzów, że jakiś wesoły, niecierpliwy figlarz ku radości wszystkich zawołał głośno słowa spotykane niekiedy na końcu stronicy: tournez, s’il vous plaît. Zbyt dobrze jednak znali swe prawa przedstawiający i zbyt dokładnie pojęli istotę gry aktorskiej, by poddać się życzeniom ogółu. Zawstydzona córka nadal stała spokojnie, nie pozwalając widzom dostrzec wyrazu swej twarzy, ojciec nadal siedział w swej upominającej pozie, a matka nie podnosiła nosa i oczu sponad przejrzystego kielicha, z którego wina nie ubywało, choć zdawało się, że zeń pije.

Rzadko doprawdy w tak niewielu słowach udaje się upchnąć tak wiele konceptów. U podłoża mamy zdarzenie, autentyczne lub zmyślone, a na pewno odpowiadające marzeniom każdego ambitnego dowcipnisia, by tak celnie wstrzelić się bon motem w sytuację. Anegdota osadzona jest w kulturze żywych obrazów, wówczas (na przełomie XVIII i XIX w.) bardzo popularnej rozrywki; stał za nią pogląd, że historia jest także spektaklem, oraz zrozumiała chęć, by samemu wystąpić w jednej ze scen. Tym razem nie wybrano jednak wielkiej sceny historycznej czy mitologicznej, ale mistrza rodzajowego malarstwa, Gerarda Terborcha (Terburga, jak pisze Goethe). Jedna wersja tego obrazu znajduje się dziś w Amsterdamie, druga w Berlinie, a publiczności, do której zwraca się Goethe, obraz znany był głównie z miedziorytu Johanna Georga Willego. Poważne powody skłaniają jednak do domniemania, że namalowana scena ma sens całkiem inny: rzecz dzieje się w domu schadzek, siedząca za stołem kobieta z kieliszkiem wina jest rajfurką, mężczyzna obok niej – klientem, młoda dziewczyna stojąca do nas tyłem – towarem. Mężczyzna nie unosi dłoni w geście napominania, lecz by okazać monetę, którą chce dobić targu. Na rycinie Willego monety nie ma, na płótnach została zatuszowana. Ale nawet bez tego detalu można się zastanawiać, czy mężczyzna nie jest aby za młody na ojca, a okoliczność, że cała scena rozgrywa się na tle ogromnego łoża z kotarą, też daje do myślenia. Nie jest do końca jasne, czy Goethe wiedział o tej dwoistej grze obrazu i czy dlatego pisze o „tak zwanym” Ojcowskim upomnieniu oraz zaznacza, że mężczyzna „zdaje się” przemawiać do sumienia córki, a – czego już polski przekład nie uwzględnia – również kobieta za stołem „zdaje się” ukrywać zakłopotanie? W każdym razie dostatecznie wyraźnie wskazał w ten sposób możliwą lukę między pozorem a prawdą albo – jeśli kto woli – możliwość rozbieżnych interpretacji.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się