fbpx
Małgorzata Łukasiewicz styczeń 2007

O tym

Idziemy, idziemy, a tu nagle utarty szlak się kończy i nie wiadomo, co dalej. Dwa pokolenia Żydów niemieckich – przynajmniej w części – czyniły wysiłki w kierunku asymilacji, trzecie pokolenie – przynajmniej w części – uznało, że ta droga prowadzi donikąd. W książce Żydzi i Niemcy Scholem na różne sposoby pokazuje dylematy owego „postasymilacyjnego” pokolenia, do którego sam należy.

Artykuł z numeru

Śmierć i co dalej? Co wiemy o życiu wiecznym

Scholem mówi, że asymilacja zasadzała się na złudzeniu: w rzeczywistości ci, którzy odeszli od żydowskiej ortodoksji, bynajmniej nie wtopili się gładko w społeczność niemiecką, raczej znaleźli się w próżni. W dodatku pod ciśnieniem szybko zmieniającego się nowoczesnego świata, który stwarzał nowe możliwości, a także nowe zagrożenia. Dawny porządek rzeczy okazał się niewystarczający wobec nowych dylematów i nie tylko nie udzielał odpowiedzi, ale sam stał pod znakiem zapytania. Nic już nie było oczywiste i naturalne. Trzeba było szukać na własną rękę i dokonywać wyboru.

Scholem opowiada o swoich braciach: jeden zadowolił się miejscem w środowisku zasymilowanej mniejszości, drugi przystał do niemieckich nacjonalistów, a ostatecznie wyemigrował do Australii, trzeci został komunistą i zginął w Buchenwaldzie, on sam szukał drogi powrotu do żydostwa. Co znowu mogło oznaczać powrót do religii w jej postaci ortodoksyjnej albo nieortodoksyjnej, studia nad kulturą judaizmu, wreszcie syjonizm, o nastawieniu bardziej lewicowym albo bardziej konserwatywnym. Różne drogi powrotu Scholem omawia, a także polemizuje z nimi w szkicach poświęconych Franzowi Rosenzweigowi, Martinowi Buberowi i Walterowi Benjaminowi. Indywidualne skłonności pomnożone przez wybory przynależności religijnej, narodowej i politycznej; pomysły na własne życie i projekty całych krajobrazów duchowych; przejścia północnoromantyczne i zachodniooświeceniowe.

Scholem opowiada o swoich braciach, Yuri Slezkine w Wieku Żydów, aby ukazać różne sposoby odchodzenia od tradycyjnego judaizmu, odwołuje się do losów pięciu córek Tewjego Mleczarza. Motywem braci o różnych losach posługuje się także Brandys w Matce Królów. Baśnie, gdzie, jak wiadomo, roi się od braci, którzy wybierają odmienne drogi życiowe, a potem znowu się jednoczą, według Bettelheima zawierają wskazówkę, że „jedynie harmonijne zintegrowanie tych przeciwstawnych tendencji pozwala pomyślnie pokierować życiem”. U Scholema i Slezkine’a jednak drogi rozchodzą się nieodwołalnie i na zawsze, a figura braci służy czemu innemu. Rodzeństwo wydaje się poręcznym modelem do analizy kryzysu tradycji i rozstajów nowoczesności, modelem wyczyszczonym z nadmiaru zmiennych, które zakłócałyby obraz. W punkcie wyjścia wszyscy są w identycznej sytuacji. Te same geny, te same warunki wychowania, ten sam wiatr historii, te same wyzwania. Wybory i losy – skrajnie różne. Obraz nie miałby takiej siły, gdyby mówił po prostu, że jedni żyją tak, drudzy siak, a jeszcze inni jeszcze inaczej. Dopiero kiedy wszystko odbywa się wśród swoich, w rodzinnym kółku, rozstanie jest bolesnym rozdarciem. Dopiero w zestawieniu z dotychczas wspólną, jedną i prostą drogą objawia też wieloraki potencjał nieznanych przedtem, obiecujących możliwości.

W arcyciekawej książce Scholema znajduje się również szkic o Agnonie, pisany w 1967 roku, zatytułowany S. J. Agnon – ostatni hebrajski klasyk? Mówiąc o Agnonie, mamy sami niestety bardzo mało armat, bo po polsku ukazała się dotąd tylko jedna jego książka, zbiór opowiadań Od Buczacza do Jerozolimy w przekładzie Michała Friedmana. Ale skupmy się przede wszystkim na tym, co o Agnonie ma do powiedzenia Scholem. Jest to jeden z bardziej osobliwych i fascynujących portretów „klasyka”. Klasykiem zostaje wielki pisarz, pisarz obdarzony talentem, ale sprzyja temu również pozycja „na rozdrożu” – między dawnym a nowym. Pisarz może wówczas „być dziedzicem całości żydowskiej tradycji i ma szansę ująć w artystycznej formie życie narodu żydowskiego, pozostającego nie tylko we władaniu tej tradycji, lecz także pod naporem historycznych sił, które przyczyniają się do jej erozji”. Agnon z rodzimego Buczacza w 1907 roku wyjechał do Palestyny i tam osiadł, z przerwami na pobyty w Niemczech – gdzie, jak pisze Scholem, „mógł bez przeszkód czuć się wygnańcem”. Zetknął się z różnymi formami żydowskiego życia – z tymi zastygłymi i skostniałymi i z tymi, które dopiero powstają, ze „światem niewzruszonych wartości” i ze „światem skrajnej konfuzji”. Otóż, jak twierdzi Scholem, u Agnona te dwa światy wcale nie są tak od siebie odległe ani sobie przeciwstawne. Świat tradycji bowiem przenikają wielkie napięcia, a „grunt, po którym stąpają nawet pobożni Żydzi, jest dość niepewny”. Z kolei w tym nowo powstającym, dynamicznym świecie istnieje „krucha równowaga” między „siłami harmonii i rozpadu”. W galicyjskim miasteczku u Agnona „nie ma już prawdziwej rzeczywistości, a życie w nim nabrało po trosze widmowego charakteru”. Ale z kolei „ruchliwa krzątanina nowego życia” zieje „melancholijną pustką”. Dodajmy jeszcze, że – jak to formułuje Adam Lipszyc w przedmowie – „Scholem jest wyraźnie zadowolony, gdy Agnon nie udziela rozstrzygających odpowiedzi, gdy zachowuje dialektyczny dystans wobec religii i sekularyzmu, kiedy udaje mu się zwieść krytyków co do własnej przynależności”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się