fbpx
Jacek Wojtysiak lipiec-sierpień 2007

Świadek człowieczeństwa. Wspomnienie o profesorze Wojciechu Chudym (1974–2007)

W ostatnim okresie niecałego roku KUL-owskie środowisko filozoficzne straciło trzech wybitnych filozofów.

Artykuł z numeru

Literatura i moralność. Czy powieści uczą, jak żyć?

W czerwcu zeszłego roku zmarł profesor Leon Koj, w styczniu tego roku – profesor Jan Czerkawski, a w marcu dotknęła nas śmierć profesora Wojciecha Chudego. Pierwszy był przede wszystkim wybitnym logikiem i filozofem języka, drugi – historykiem filozofii nowożytnej, trzeci – filozofem człowieka i etykiem. Choć dzieliły Ich uprawiane dyscypliny i poglądy, łączyło Ich wiele. Byli znakomitymi dydaktykami – pełnymi pomysłów, pasji, charyzmy. Wnosili do KUL-owskiej filozofii ożywczy ferment, przypominając, że myśl chrześcijańska nie kończy się na św. Tomaszu z Akwinu. Sprawy wiary i jej relacji do rozumu, leżały im głęboko na sercu. A świadczyli o niej nie tylko intelektem, lecz także postawą: byli niezłomnymi i wspaniałymi ludźmi, którzy potrafili dostrzec w drugim człowieka.

Ponieważ najdłużej i najbliżej znałem Profesora Wojciecha Chudego – Jemu poświęcę niniejsze wspomnienie.

***

Pamiętam Go już od pierwszego roku moich studiów, które rozpocząłem w 1986 roku. W czwartki między zajęciami, w wąskim korytarzu „zaułka filozoficznego” nie sposób było nie dostrzec niedużej postaci na wózku inwalidzkim. Z nieodłącznymi atrybutami: czarną peleryną i książką na pulpicie. Często otoczony gronem podnieconych dyskutantów, którzy trwali w półprzysiadzie, by dobrze dosłyszeć jego słowa.

Krążyły o Nim legendy. Mówiono: „idealista” (to w studencie pierwszego roku ówczesnej KUL-owskiej filozofii musiało wzbudzać dreszcz), „heglista” (dreszcz jeszcze większy!). Ale były też opinie bardziej praktyczne: „piła – ciężko zdać lektury”, „trzymaj z nim – może załatwić stypendium w RFN”… Miał swoich entuzjastów, którzy chodzili na jego prywatne seminaria i pomagali Mu poruszać się po nieprzystosowanym dla niepełnosprawnych budynku uczelni. Byli jednak i tacy, co świadomie omijali Go z daleka, rzucając złośliwe aluzje na temat jego filozofii. Już choćby ten fakt utwierdził mnie w przekonaniu, że mam do czynienia z Kimś wyjątkowym i zagadkowym. Ciekawość rosła.

***

Na drugim roku trafiłem do Niego na ćwiczenia z etyki szczegółowej. Wtedy ciekawość została nasycona, choć nie powiem, bym kiedykolwiek rozszyfrował jego tajemnicę. Poznałem Go wówczas jako wielkiego humanistę i prawdziwego człowieka.

Najpierw humanista. Nie miałem nigdy bezpośredniego kontaktu z człowiekiem, który tyle przeczytał. Cała filozofia, może z wyjątkiem specjalistycznych prac nurtu pozytywizującego i logicyzującego. Chyba także cała literatura piękna: na „zajęciach Chudego” pełno było cytatów z Dostojewskiego, Manna, Prousta, ale także z pisarzy współczesnych, z którymi dzięki Niemu się zetknąłem. Nawet dowód ontologiczny potrafił zobrazować opowiadaniem Borgesa. Do tego dochodziła ogromna wiedza historyczna, psychologiczna, socjologiczna, pedagogiczna, politologiczna. I wrażliwość – na teatr (co zaowocowało książką o teatrze L. Mądzika), a także na muzykę. Nie tylko klasyczną, którą lubił słuchać w lubelskiej kaplicy zamkowej. Kiedyś gdy odwiedziłem Go, zaskoczył mnie, proponując mi do słuchania Milesa Davisa. Właśnie czytał jego biografię. „Panie Jacku – powiedział – świetna muzyka, ale straszny człowiek…”

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się