Petersburg to miasto tragiczne, urojone w głowie jednej osoby; wyrosło z gigantomanii człowieka i pogardy dla natury (ba – również z pogardy dla wroga: gdy zaczęto je budować, tereny te należały wciąż do Szwecji, z którą Rosja toczyła daleką jeszcze od rozstrzygnięcia wojnę północną) w miejscu do tego nieprzystosowanym. Pisze Czeczott: „Jak to jest: urodzić się z mieczem Damoklesa stale wiszącym nad głową (…) Trzysta osiem powodzi w trzysta osiem lat. Tyle zanotowano podtopień i klęsk żywiołowych od roku 1703 do 2011”.
Co najlepiej obrazuje wstrząsy, jakich miasto doświadczało? Demografia? O ile w ciągu 60 lat przed rewolucją bolszewicką miasto puchnie z 500 tys. do 2 mln mieszkańców, o tyle po rewolucji pozostaje tu raptem 600 tys.; w przededniu II wojny światowej populacja wynosi już 3 mln, ale po kilku latach spadnie do 400 tys. A może bardziej wymowne są częste zmiany nazwy miasta? Do tych na przestrzeni XX w. dochodziło aż trzykrotnie.
To miasto, którego dziejowa rola co jakiś czas była odgórnie „zmieniana”, a czasy jego świetności spinają dwie klamry i dwa projekty cywilizacyjne: nadanie mu funkcji teleportu Rosji na Zachód przez Piotra I oraz kolebki rewolucji, która ten Zachód miała zniszczyć. Później wielkość zmieniła się w kompleks: po blisko dwóch stuleciach, gdy miasto było centrum imperium, na kilkadziesiąt lat stało się jego peryferią, ale o szczególnym, symbolicznym znaczeniu; po 1991 r. zaś jego status obniżył się jeszcze bardziej. „Piter” tworzy więc dziś chwytliwą i mitologiczną opowieść o samym sobie: oświeconych carach, domu Achmatowej, Brodskiego, Dostojewskiego, mieście w którym „każdy kamień znał Błoka”, jednocześnie knajackim, gdzie zewsząd wygląda Sznurow z zespołu Leningrad bądź Daniła z filmu Brat (przypomina w tym Odessę). Książka Czeczott opowiada właśnie o buksowaniu między Petersburgiem wyobrażonym i rzeczywistym.
Zdecydowana większość Petersburga poświęcona jest ostatnim stu latom, w każdym rozdziale autorka bierze na warsztat inny problem. Zorientowany czytelnik może przed zajrzeniem do książki domyślić się, jakie tematy się w niej znalazły: Piotr Wielki, budowa miasta, rewolucja, blokada, mafijny „Piter” lat 90. itd. Autorkę bardziej jednak niż relacjonowanie przeszłości interesuje to, co pozostało z niej obecnie i jak jest przetwarzana: opowiada więc o życiu resztek petersburskiej arystokracji czy o nowych ugrupowaniach komunistycznych. Zaskakuje opowieść o nieznanych szerzej etnosach, które zamieszkiwały ziemie dzisiejszego Petersburga przed XVIII w.: Iżorach, Wespach, Wodach (miasto ponoć miało zostać zbudowane na bezludziu). Czeczott rozmawia z nielicznymi już przedstawicielami tych ludów: walczą o prawo do pamięci, ale ich domowe muzea z podejrzaną regularnością stają w płomieniach.
Choć więc tematy są na ogół dla Petersburga emblematyczne, to razem tworzą ważną opowieść. Tym, co łączy większość z nich, jest motyw wyparcia lub fałszowania rzeczywistości, nieumiejętności nadążenia za nią bądź po prostu nieznajomości swojej historii.
Garść przykładów. Czeczott opisuje miejscowy teatr, który peregrynuje po najdalszych zakamarkach kraju, wystawiając sztuki o Gułagu – mozolnie uświadamia Rosjan i oswaja ich z przeszłością. Spotyka się z różnymi reakcjami: pochwałami Stalina, oburzeniem, ciekawością, szokiem. Autorka opowiada też o akcji Ostatni adres.
Polega ona na umieszczaniu na domach małych tabliczek, informujących o ich mieszkańcach, którzy zginęli w stalinowskich czystkach. W rozdziale o ruchu LGBT pisze o zamachach na jego działaczy, o prawnym zrównywaniu homoseksualizmu z pedofilią i o jednoczesnym udawaniu władz, że „problem” LGBT nie istnieje. Przemilczenie rdzennych etnosów tych ziem, zamykanie oczu na mafijne układy itd.: Czeczott uchwyciła w ten sposób być może największą bolączkę Rosjan (i mieszkańców wielu innych miejsc obszaru poradzieckiego) – dylemat tożsamościowy i „amnezję”. W Rosji liczne życiorysy nie mieszczą się w oficjalnej narracji, stąd ludzie muszą udawać kogoś, kim nie są. Od dawien dawna tworzą się tam kolejne projekty cywilizacyjne, tożsamości, narracje (na ogół inspirowane przez państwo), po czym po jakimś czasie są wypierane i wyrzucane na śmietnik, a niektóre z nich mimowolnie stają się karykaturami samych siebie. Opisywani przez Czeczott komuniści, którzy na wieść, że Leonardo DiCaprio ma zagrać Lenina, domagają się od niego, aby po tej roli już zawsze odmawiał grania czarnych charakterów i nauczył się historii Związku Radzieckiego, są karykaturą ideowych komunistów sprzed stu lat. Podobnie jak arystokraci, z których wielu ciuła kopiejki na bilety na bale. Tam kiszą się w swoim sosie i siedzą na imitujących wspaniałe meble lakierowanych stołkach. Czeczott nie śmieje się ze swoich bohaterów: przedstawia ich raczej jako ideowców, którzy są jednak dość bezradni wobec zmieniającej się rzeczywistości. (Na marginesie: w podobny sposób karykaturą macho powoli staje się Putin, robiący sobie operacje plastyczne, uczący latać żurawie czy walczący z tygrysem).
Pod koniec książki miejsce opowieści o wielkich ideach lub tragediach zajmują trzy rozdziały o współczesnym Petersburgu i braku idei: poświęcone są losom drobnych petersburskich przestępców i ich matek, ekscentrycznym i często wykolejonym obnośnym sprzedawcom z metra oraz dyrektorowi jednego z miejscowych teatrów, który okazuje się mafiozem.
Charakterystyczny jest ostatni rozdział, w którym bananowa petersburska młodzież narzeka na konsumpcjonizm i skarży się, że brakuje jej wielkiej idei. Atrakcyjna opowieść o samych sobie wymagałaby skonfrontowania się z własną przeszłością i teraźniejszością (czego się w Rosji nie ułatwia, przykładów nie brakuje: od procesu karelskiego historyka Jurija Dmitrijewa, przez likwidowanie niezależnych mediów, po nagonkę na takie filmy jak Lewiatan Zwiagincewa czy Matylda Uczitiela). Państwo dławi koncepcje w zarodku, utrudnia rodzenie się nowych, a samo oferuje reaktywne i instrumentalizowane na użytek polityczny narracje jak krymnaszyzm (niedawno) czy antyamerykanizm (obecnie). Brak idei i uniemożliwianie kanalizacji różnych nastrojów (w demokratycznych krajach służą do tego media czy niezależne partie polityczne) prowadzi zaś do radykalizacji postaw – już teraz władze borykają się z ekstremizmem prawosławnym czy islamskim. Inna sprawa, że ów problem braku atrakcyjnej idei jest problemem wielu europejskich społeczeństw, a owa pustka ułatwia przejmowanie władzy populistom i radykałom.
Opowieść Czeczott o Rosji i jej problemach staje się więc nie tylko sprawną literacko i dziennikarsko pozycją z gatunku literatury faktu, w której autorka stara się być blisko ludzkich spraw – może być odczytywana również jako memento dla wielu innych społeczeństw, gdzie historia jest upiększana, a rzeczywistość pudrowana.
_
Joanna Czeczott
Petersburg. Miasto snu
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017, s. 376