fbpx
Michał Paweł Markowski, Dobrosław Kot grudzień 2017

Poszerzenie pola walki

To właśnie jest mit wszystkich mitów w polityce, w polityce polskiej przede wszystkim, która chłepta wystygłą krew przodków: żeby przetrwać, trzeba być jedną rodziną i jednym narodem.

Artykuł z numeru

Czy ludzie są z natury religijni?

Czy ludzie są z natury religijni?

Michał Paweł Markowski: No to teraz porozmawiajmy o polityce, o micie w polityce, o micie polityki i polityce mitu. Zacznijmy może od takiego oto wyznania wiary: „Ludzie, którzy uczestniczą w wielkich ruchach społecznych, wyobrażają sobie swoje przyszłe działania w formie obrazów bitewnych zapewniających zwycięstwo ich sprawie. Zaproponowałem, aby owe konstrukcje, których znajomość ma dla historyka olbrzymie znaczenie, nazwać mitami”. To bardzo znana definicja francuskiego socjologa Georges’a Sorela, pochodząca z Rozważań o przemocy (1907). Jak ją rozumieć? Tak, że mit to społeczna konstrukcja, czyli wymysł zbiorowy, który jest dla danej społeczności niezbędny nie tyle do życia, ile do dobrego samopoczucia (do tej opozycji wrócę później). Mit może być opowieścią (o pochodzeniu narodu), może być obrazem (uśmiechnięta traktorzystka), może nawet być sloganem („Polak-katolik”), byle tylko zapewniał zwycięstwo w jakiejś sprawie. Tak np. rozumiał mit Mussolini, który w 1922 r. mówił: „Tylko mit może dać siłę i energię narodowi, który właśnie ma skonstruować swój los”. Mit to pewien projekt społeczny, ale projekt będący wymysłem, produktem zbiorowej wyobraźni, fantasmagorią, bajką, z której uczyniono „obraz bitewny”. Ta wojowniczość czy militarność mitu mnie najbardziej frapuje i – nie ukrywam – przeraża. W polityce bowiem, rozumianej jako walka między wykluczającymi się wizjami świata, mit jest niezbędny jako broń, którą się stosuje przeciwko komuś innemu. Niemiecki żołnierz-konserwatysta Ernst Jünger utrzymywał, że mit jest pobudką do „masowej mobilizacji”, a człowiek mobilizuje się zawsze przeciwko innemu człowiekowi, którego traktuje jak wroga. Przyjmując takie rozumienie polityki jako śmiertelnej walki z przeciwnikiem (kłania się Carl Schmitt, idol konserwatywnych polityków, w tym Jarosława Kaczyńskiego), odchodzimy bardzo daleko od mądrości mitów antycznych, które sztuka przetwarza, chcąc nas zmusić do refleksji.

Mit w polityce jest narzędziem podziału, bronią wymierzoną w głowę nieprzyjaciela, terapią przegranych, narkotykiem społecznych maniaków. Czyż nie tak?

Dobrosław Kot: Jeśli przyjmiemy taką jednostronną definicję, to masz rację: wyprowadziłeś z niej konsekwencje. Tylko nie jestem przekonany, czy ona akurat dobrze pokazuje rolę mitu w polityce i życiu społecznym. Przede wszystkim kryje się w niej bardzo mocne założenie o bitewności, wojowniczym charakterze takiego mitu. Tu mam największe wątpliwości. Rzeczywiście, są liczne mity bitewne, które akcentują walkę i konfrontację; to dzięki nim świat rozpoznawany jest jako podzielony między swoich i wrogów. Ale przecież istnieją równie nośne mity, które organizują całe społeczeństwa, choć ich przesłanie ma zupełnie inny charakter. Cały zespół mitów oświecenia usiłujących poprawić byt ludzkości z jednej strony i stojący w opozycji do nich mit powrotu do natury z drugiej (cokolwiek w konkretyzacjach to oznacza), to opowieści bez wpisanego weń zgiełku bitewnego. Oczywiście w świecie pojawiają się przeciwnicy każdej idei, w tym idei niesionych przez mity, ale trudno chyba wpisywać tę dialektykę walki w samą istotę mitu. Jeśli sięgniemy po współczesne hasła sprawiedliwości społecznej, praw człowieka czy „nigdy więcej wojny”, zobaczymy mitologiczne korzenie również takiego, zgoła niemilitarnego, myślenia. 

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się