fbpx
fot. archiwum prywatne, G. Michenaud/il. T. Piotrowski
Dobrosław Kot, Michał Paweł Markowski lipiec-sierpień 2017

Mgliste fajczarnie fabuł i bajek

To nie my potrzebujemy mitu, lecz mit potrzebuje nas. Potrzebuje naszych pragnień, naszych frustracji, naszych przekonań, żeby raz jeszcze wpleść się w kołowrót ludzkich nadziei. I z tej potrzeby mitu skwapliwie korzystamy, żeby obrócić chaos w porządek, wrzask w muzykę, drżenie w gest.

Artykuł z numeru

Kim jestem, kiedy podróżuję?

Kim jestem, kiedy podróżuję?

Michał Paweł Markowski: W opo­wiadaniu Wiosna, mniej więcej w środku, Bruno Schulz stara się odpowiedzieć na pytanie: „Co to jest zmierzch wiosenny?”. Spodziewamy się, że zacznie opisywać zmierzch, że będzie, jak to on, mnożył metafory i udziwniał język, ale nic z tego. Schulz wybiera inną drogę i mówi, że nie zro­zumiemy zmierzchu wiosennego, dopóki nie zrozumiemy, że wiosna rośnie na opowiedzianych historiach i że jest jedynie „zmartwychwstaniem historyj”. I zaczyna opis wędrówki do wnętrza ziemi, która jest metaforą „powrotnej drogi do korzeni”. Wędru­jemy więc do naszych początków, przebijamy się przez kolejne warstwy opowieści, chcąc dotrzeć do naszej najbardziej pierwotnej strefy, do naszego najbardziej archaicznego „ja”, ale tam okazuje się, że zawsze „przed najstarszą zasłyszaną historią były inne”, że tam gdzie chcieliśmy zna­leźć własne początki, usłyszeć można inne głosy. Chcemy dotrzeć do źródeł, ale tam, jak pisał Lec o piekle, słychać pukanie od spodu.

Pewnie nie ma lepszego wpro­wadzenia do rozmowy o micie niż tych kilka rozdzialików Wiosny, bo jest to opowiadanie, tak jak cała twór­czość Schulza, o mitycznych korze­niach naszej egzystencji.

Chciałbym, żebyśmy zaczęli nasze gadanie o micie od tego właśnie obrazu, od tej metafory, która mówi, że aby zrozumieć to, czego doświadczamy, musimy zstąpić do głębi samych siebie, przedzierając się przez zło­żone warstwy opowieści, historii, fabuł.

Nie ma wątpliwości, że to scho­dzenie do podziemi kultury i przebi­janie się przez „mruczący gwar ziemi” tworzy bardzo pociągającą wizję. Jak ją jednak przełożyć na zwykły język, na mowę codziennego doświad­czenia? Jak Ty rozumiesz ten obraz?

Dobrosław Kot: Muszę przyznać, że choć spotykam się z tym frag­mentem od lat, to nadal pozostaję wobec niego bezradny. Z jednej strony ta opowieść, z całą Schulzowską bujnością i potoczystością, wciąga i zasysa: zejście do podziemi, kolejne poziomy, zapładniające wyobraźnię obrazy, a na końcu konstatacja, którą przywołujesz – że przed każdą opowieścią są inne, łańcuch poprze­dzania nie ma końca, nie ma pier­wotnego residuum, gdzie wszystko się zaczyna. Śledzenie tej relacji z wyprawy nie nastręcza trudności. Z drugiej jednak strony zostajemy na końcu z pytaniami: o co w tym chodzi, jak to nas dotyczy? Gdzie są te wylęgarnie, te pieśni nienarodzone, gdzie należy ich szukać?

 

No właśnie, gdzie? W naszej duszy, w naszym umyśle, w naszym DNA, w naszej pamięci, w naszej eru­dycji? Czy mit krąży w naszej krwi od zawsze, czy też stajemy się jego uczestnikami po przejściu specjalnego treningu? Niech padnie to określenie, trudno: natura czy kultura?

Coraz bliżej jestem przekonania, że w tym fragmencie Wiosny Schulz łowi nas w sieci mitu, a to znaczy, że pokazuje jego dwuznaczną istotę. Jedyna droga do jakiejś prawdy o świecie prowadzi przez opowieści, w głąb słowa i historii. Ale na samym końcu nie czeka skarb, zamiast coś znaleźć, coś gubimy, choć jedno­cześnie czujemy się tym wszystkim olśnieni. Mit uwodzi, ale pod jego powierzchnią ujawniają się węzłowe napięcia naszej rzeczywistości i egzy­stencji; napięcia, których niepodobna rozwikłać, lecz które trzeba wydobyć na jaw. Dlaczego bowiem mielibyśmy prawo czuć się rozczarowani? Dla­czego liczyliśmy, że znajdziemy matkę wszystkich opowieści? Kto dawał nam gwarancję powodzenia?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się