fbpx
Dobrosław Kot maj 2013

Kryzys i kruchość

Jakie jest miejsce kryzysu w życiu chrześcijanina? Czy marzenie o spokojnej przystani nie jest przypadkiem naiwną utopią?

Artykuł z numeru

Zamknięci w ideologiach

Zamknięci w ideologiach

Słowo „kryzys” nieodmiennie wywołuje w człowieku niepokój. I nie pomogą tu chyba żadne próby jego rewaloryzacji. Nawet jeśli według niektórych kryzys przynosi jakąś nadzieję, to na ogół uznajemy to za marne pocieszenie. Dlaczego kryzys nieodłącznie wiąże się z lękiem?

Znaleźć się w kryzysie to poczuć, że rozmaite formy oswajania świata zawiodły. Być w kryzysie to uświadomić sobie, że nasze sposoby rozumienia rzeczywistości przestały do tej rzeczywistości pasować. Rzeczywistość – ekonomiczna, społeczna, polityczna, międzyludzka, małżeńska – ciągle nas zaskakuje. Budujemy sobie własne interpretacje, definicje, paradygmaty, ale ostatecznie okazuje się, że wszystkie one muszą skończyć na śmietnisku zużytych idei.

I to chyba wywołuje w nas największy niepokój. Nie tylko fakt, że w danej chwili coś zawiodło, ale podskórne przekonanie, że rzeczywistość zawsze pozostanie nieoswojona. Nie mamy recept na szczęście, miłość, wiarę, nawet na dobrobyt – chociaż w ekonomii podobno wszystko daje się obliczyć. W kryzysie człowiek staje nie tylko wobec konkretnego wyzwania; staje też wobec własnej bezradności.

Kryzys można rozumieć na kilka sposobów. Wedle pierwszego jest on kresem jakichś form, ich ostatecznym krachem. Było dobrze i nagle nadszedł kryzys, coś się popsuło. Z początku widzimy drobne zarysowania na powierzchni, bagatelizujemy proroków kryzysu. Wszystko będzie dobrze, wszystko wróci na dawne tory. Potem symptomy się nasilają, nasze nadzieje coraz bardziej rozmijają się z rzeczywistością. Dawne strategie nie działają, a wtedy uświadamiamy sobie, że nie wiemy, jak uzdrowić chorą sytuację. Stajemy wobec wyzwania: jak ratować to, co zostało jeszcze do ocalenia, nie wiedząc jednocześnie, jak to zrobić. To rodzi niepewność, świat zaczyna nam się wymykać.

Drugie rozumienie niesie promyk nadziei: wprawdzie kryzys przynosi zmianę, ale może warto odrzucić stare formy, aby odnaleźć nowe, lepsze. Z początku będą się one wydawać obce i niedopasowane, ale z czasem przyzwyczaimy się do nich i uznamy za własne. Z czasem zżyjemy się z nimi i miniony kryzys będziemy wspominać bez większego żalu. Obydwa te rozumienia pokazują życie (osobiste, gospodarcze, społeczne) jako falowanie dwóch okresów: spokoju i kryzysu. Kryzysy jawią się jako chwilowe zakłócenia, które przeminą i nastąpią lata, a może dekady spokoju. W takim ujęciu kryzys wydaje się możliwy do oswojenia: jest jak sztorm, który nie trwa wiecznie, tylko przechodzi, a na horyzoncie pokazuje się słońce.

Jednak można pomyśleć o kryzysie jako o stanie permanentnym, nigdy niezakończonym procesie korozji dawnych form, ich ciągłym przemijaniu i krachu. Takie rozpoznanie odbiera nadzieję na wypogodzenie się nieba. Sztorm może na chwilę przycichnąć, ale zaraz rozszaleje się na nowo. Tak poważna rola kryzysu w naszym życiu może przerażać, gdyż odbiera nadzieję na spokój.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się