fbpx
z Małgorzatą Szejnert rozmawia Daniel Lis Czerwiec 2015

Polesie: kraina otwarta

Pogranicze jest dla pisarza i reportera ciekawsze niż miejsce dawno zasiedziałe i niepodlegające zmianom, bo naraża mieszkańców na ciężkie próby, na wielokrotne wybory, buduje charaktery i dostarcza niezliczonych dramatów. Nęci konfliktem między zmiennością dziejów, która może być podniecająca, a potrzebą stałości i bezpieczeństwa.

Artykuł z numeru

Spieniężone życie

Spieniężone życie

Na Polesie rusza Pani śladem m.in. Amerykanki Louise Arner Boyd, badaczki Arktyki, i brytyjskiego gen. Adriana Cartona de Wiarta, weterana wojen w Afryce. Dlaczego w czasach gdy na cel kolejnych wypraw mogli wybrać właściwie każde miejsce na ziemi, zdecydowali się na bagnistą krainę na wschodzie II Rzeczypospolitej?

Panna Louise Boyd pochodziła z rodziny pionierów, którzy wzbogacili się podczas amerykańskiej gorączki złota. Została jedyną spadkobierczynią gigantycznej fortuny, dzięki czemu mogła pozwolić sobie na wynajęcie statku i wypłynięcie na Arktykę na poszukiwania zaginionego Roalda Amundsena. Dostarczyła mnóstwa niezwykle interesujących informacji o tym obszarze, które później – w czasie II wojny światowej – przydały się Amerykanom także strategicznie. W 1934 r., jako bardzo szanowana członkini Amerykańskiego Towarzystwa Geograficznego, została wydelegowana do Warszawy na Światowy Kongres Geograficzny i wymyśliła sobie, że przy okazji zobaczy Polesie. Przywiozła ze sobą samochód i kierowcę, który służył rodzinie od wielu lat, i tak usiłowała to Polesie zwiedzić, co nie było łatwe, bo brakowało dróg. Przesiadała się na łodzie i furmanki, brodziła po trytwach. Do Stanów przywiozła wspaniały materiał fotograficzny i opisowy, który wydano w Nowym Jorku w 1936 r.

Dla Cartona de Wiarta, wysokiego oficera brytyjskiego, a zarazem myśliwego, magnesem była niesamowita ilość zwierzyny, która zamieszkiwała te bagna i lasy. Był awanturnikiem, kochał wojnę i na ochotnika walczył z Burami na południu Afryki i z derwiszami w Somalii. Stracił lewą rękę i oko, ale jak się okazuje, można polować bez nich. Chlubił się tym, że zastrzelił 20 tys. kaczek w locie. Został skierowany do Polski na szefa wojskowej misji brytyjskiej i zaprzyjaźnił się tam z księciem Karolem Radziwiłłem, który wiedząc o jego manii polowania, zaprosił go na Polesie. Tamtejsze bagna i puszcze należały do najlepszych terenów łowieckich w Europie. W podarowanej mu leśniczówce de Wiart spędził 19 lat. Dopiero w 1939 r. odwołano go jako wysokiego oficera, żeby walczył w II wojnie światowej.

Dla cywilizowanego świata Polesie było więc egzotyczną, dziwną krainą. Ogromny przestwór wód, które inaczej wyglądają w różnych porach roku, oswojony jakoś przez ludzi w łapciach i lnianych koszulach musiał wydawać się nie mniej ekscytujący niż Arktyka czy Afryka.

We wspomnieniach Ryszarda Kapuścińskiego, w tamtym czasie małego chłopca, Polesie nie jest zamkniętym, odsuniętym od świata regionem. Wręcz przeciwnie.

Kapuściński napisał w jednym ze szkiców, że Pińsk to miejsce, które było otwarte na szeroki świat. To stwierdzenie szalenie podziałało na moją wyobraźnię. Przecież wiadomo, że było to małe prowincjonalne miasto w zacofanej gospodarczo krainie. A on pisze, że jeżeli się wsiądzie w kajak na Pinie, pod skarpą pińską, to można wszędzie dopłynąć: do Morza Czarnego, Bałtyku, można się wydobyć na szerokie oceany. I rzeczywiście, sieć wodna łączących się ze sobą rzek, uzupełniona kanałami Królewskim i Ogińskiego, zbudowanymi jeszcze pod koniec I Rzeczypospolitej, pozwala traktować to miejsce jako otwarte.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się