fbpx
z Magdaleną Grzebałkowską rozmawia Daniel Lis Styczeń 2014

Między sztalugami a kuchnią

Granica intymności to poważny problem moralny dla reportera. Spalam się, myśląc o tym, co mogę, a czego nie mogę napisać. Jako reporterkę najbardziej interesuje mnie bohater jako człowiek – jego codzienne życie, pokazane od środka. Jest to jednak rodzaj wścibstwa.

Artykuł z numeru

Wojna

Wojna

Daniel Lis: Pisząc Księdza Paradoksa, zeskrobywałaś złotko, którym Jan Twardowski został obleczony jeszcze za życia – tak przyznawałaś po publikacji. O rodzinie Beksińskich chyba nie mogłabyś powiedzieć tego samego?

Magdalena Grzebałkowska: Podobnie jak o ks. Janie, przed rozpoczęciem pracy nad książką niewiele wiedziałam o Beksińskich. Z malarstwem Zdzisława pierwszy raz zetknęłam się w czasach licealnych. Nie pamiętam, czy widziałam reprodukcję w gazecie czy w telewizji. Ale to był rodzaj fascynacji jak wypadkiem samochodowym: stoisz i patrzysz, nie możesz odejść, chociaż wiesz, że to niezręczne. Beksiński twierdził, że te postaci nie były trupami, ale ludzie uwielbiają aurę grozy. Stąd popularność cyberpunku, steampunku czy subkultury gotyckiej, szczególnie wśród nastolatków. Fascynowałam się wtedy Salvadorem Dalim i w tamtym czasie obu umieściłabym w tej samej grupie malarzy. Później powiedziano mi, że malarstwo Beksińskiego to straszny kicz. Wiedziałam, że jego obrazy świetnie się sprzedawały i że został zamordowany. Nie wiedziałam np., że pochodził z Sanoka.

A o Tomaszu?

Też tylko tyle, że był dziennikarzem radiowej Trójki i popełnił samobójstwo. Jego fenomen nie ominął mojego pokolenia. Moi przyjaciele do dziś mają zeszyty z zapisanymi zespołami i utworami, które podawał na antenie. Ominął mnie – nie słuchałam jego nocnych audycji, chodziłam wcześnie spać i docierałam najdalej do Listy przebojów Marka Niedźwieckiego.

Nie ukrywam, że jako reporterkę, tę hienę dziennikarską, początkowo najbardziej w historii Beksińskich zainteresowało mnie jej zakończenie – samobójstwo Tomka i morderstwo Zdzisława. Zastanawiałam się: dlaczego do tego doszło? Co leżało u podstaw samobójstwa syna? Choroba psychiczna? Depresja? A może rodzice go do tego doprowadzili? Różne krążyły przypuszczenia.

To finał na miarę greckiej tragedii.

Na początku oczywiście nasuwało mi się na myśl słowo „fatum”. Gdy poznałam lepiej sanockie losy Beksińskich, wydało mi się, że jest to fascynująca historia upadku rodu, jego degeneracji. Pojawiały się skojarzenia z Zagładą domu Usherów Edgara Allana Poego.

Oto bardzo szanowana mieszczańska rodzina, elita galicyjskiej prowincji. Mateusz Beksiński, protoplasta rodu i pradziadek Zdzisława, razem ze swoim przyjacielem z powstania listopadowego Walentym Lipińskim zakładają warsztat kotlarski, który dynamicznie się rozwija i po latach – już bez udziału rodziny – zostanie przekształcony w Autosan. Zdzisław będzie tam pracował w latach 50. Dziadek Władysław jest architektem, inżynierem miejskim i honorowym obywatelem miasta. Ojciec Stanisław to szanowany inżynier geodeta, mierniczy przysięgły.

Mamy i tajemniczy dom – w rzeczywistości dawny warsztat kotlarski. Najpierw zajmują go obaj założyciele zakładu rzemieślniczego z rodzinami. Na początku XX w. Lipińscy znikają z Sanoka, ale Beksińscy tam zostają. Z czasem dom popada w ruinę, aż w końcu w latach 70. – ze względu na fatalny stan – zostaje wyburzony.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się