fbpx
Daniel Lis lipiec-sierpień 2012

Auschwitz jako wyobrażenie

Forma teatru lalek pozwoliła opowiedzieć holenderskiej grupie Hotel Modern o koszmarze obozu koncentracyjnego bez epatowania przemocą i bez kiczu. Kamp to spektakl zarazem bardzo dosłowny i symboliczny, ale przede wszystkim – niepokojąco intymny.

Artykuł z numeru

Polska przeprasza za powieść

Polska przeprasza za powieść

Tytułowy obóz tylko pozornie jest konkretnym miejscem na mapie. Po lewej widzimy drewniane baraki i krematorium, pośrodku sceny – tory kolejowe i rampę, w tle – bramę wjazdową Auschwitz-Birkenau, a prawą stronę zajmuje już brama z napisem Arbeit macht frei i murowane budynki obozu KL Auschwitz I. Grupa Hotel Modern zaprasza w ten sposób do „Świata obozów koncentracyjnych” (The Concentration Camp Universe), jak nazwano kulminacyjny punkt wystawy w waszyngtońskim Muzeum Holokaustu. Nie tyle odtwarza topografię Auschwitz, ild umieszcza w jednej przestrzeni scenicznej osławione symbole anus mundi. Przestrzeni, trzeba dodać, ogromnej, tak jak ogromne połacie ziemi zajmowały prawdziwe obozy. Wrażenie potęgują wybielone ściany – frontalna służy za ekran, na którym wyświetlane są kolejne sceny rejestrowane malutką kamerą. Bez niej obserwacja przedstawienia z dalszych rzędów byłaby niemożliwa: budynki, pociąg z bydlęcymi wagonami, ogrodzenie z drutem kolczastym, malutkie figurki więźniów i strażników przypominają zabawki, niczym ożywione zestawy „Lego. Obóz koncentracyjny” Zbigniewa Libery.

„Bawi się” nimi trzech aktorów, którzy – jak Mojry – decydują o życiu i śmierci.

Przywoływane hasłowo sceny układają się w niemą opowieść o obozie: wycieńczająca praca więźniów w rytm niemieckich marszów, publiczna egzekucja, rozładunek pociągu, selekcja i droga do komory gazowej, usuwanie ciał, segregacja ubrań, palenie zwłok w krematoriach, orkiestra przy bramie głównej, wielogodzinne apele przed barakami, namiastka posiłku, samobójstwo na ogrodzeniu pod wysokim napięciem, libacje obozowych funkcjonariuszy, niespokojny sen więźniów.

Figur(k)a ofiary

Twórcy przedstawienia unikają kiczu i epatowania przemocą. Tego ostatniego – dzięki lalkowej formie. Scena masakrowania kijem przez strażnika wyczerpanego pracą więźnia jest być może jedną z najbrutalniejszych, jakie można sobie w teatrze wyobrazić. Jej naturalistyczne oddanie w filmie aktorskim byłoby pornografią przemocy. Tutaj sytuacja od początku jest umowna: widzowie nie są otoczeni przez realistyczne scenografie, nie oglądają koszmarnych scen rodem z produkcji Uwego Bolla (Auschwitz, 2011), której sam szokujący zwiastun doprowadził do bojkotu filmu przez część krytyków i widzów. Teatr lalkowy daje wybór: w maltretowanej ośmiocentymetrowej figurce widz dostrzeże ofiarę, ale nie musi (choć może, jeśli ma taką potrzebę) rozpoznać w niej ludzkiego ciała. Podobnie dosłowna i symboliczna zarazem jest tu każda scena. Przedstawienie nie szantażuje makabrą i nie pobudza niezdrowej wyobraźni, dzięki czemu jednocześnie wywołuje empatię wobec ofiar i pozwala zachować potrzebny refleksji dystans.

O ile postulat powściągliwości w pokazywaniu przemocy podnoszony jest nie tylko w związku z obrazowaniem Zagłady, o tyle problem kiczu w sztuce holokaustowej bywa bagatelizowany. Tymczasem „bez wykorzystania kiczu proces przekształcenia Zagłady z konkretnego wydarzenia w uniwersalną przypowieść, swojego rodzaju mit współczesności nie byłby możliwy” – tłumaczy Kinga Krzemińska (Kicz w kinie holokaustowym, „Zagłada Żydów. Studia i materiały”, nr 7, s. 55-73) i dodaje: „ceną, jaką płacimy za opowiadanie Holokaustu jako doświadczenia masowo poznawalnego i możliwego do pojęcia, jest stworzenie obrazów na miarę codzienności, po których obejrzeniu można o własnych siłach wyjść z kina, wrócić do domu i spokojnie zjeść obiad”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się