fbpx
Tadeusz Zatorski listopad 2010

„Słowami tworzyć można system”. Goethe i teologia

Goethe nie zawsze skłonny jest odnosić się do teologii z wielką powagą. Traktuje ją w gruncie rzeczy raczej jak mitologię czy ikonografię, czysto instrumentalnie: jako skarbnicę motywów i wątków myślowych, które mogą stać się nośnikami idei i wyobrażeń niewiele już mających wspólnego z będącymi ich źródłem „teologemami” chrześcijańskimi.

Artykuł z numeru

Czy diabeł nas jeszcze kusi?

Teologia nie jest w stanie stworzyć religii, lecz co najwyżej religię, którą już się posiada, wspierać i wzmacniać, ale właśnie dlatego religia może być także jej ceną. W pewnych okolicznościach jest jedynie sztuką pozbywania się religii, a generalnie i ostatecznie musi nią być. Z teologią gra się o religię.

Franz Overbeck

„Zdumiewający to ludzie, teologowie – starają się dokonać czegoś, co jest niemożliwością. Zawrzeć religię chrześcijańską w wyznaniu wiary” – pisze Goethe w wydanym anonimowo na początku 1773 roku Liście pastora z *** do nowego pastora w ***[1]. To jedna z pierwszych jego opinii o teologii oraz uprawiających ją uczonych. I chyba niewielu znalazłoby się wśród nich takich, którzy skłonni byliby polemizować z tym stwierdzeniem, bo wszak zdaje się ono wyrażać jedynie podziw dla głębi wiary niedającej się łatwo zamknąć i wyczerpać w jakiejkolwiek formule rozumowej. Późniejsze jego sądy w tej materii części z nich mogły się już wydać bardziej kontrowersyjne. Niepokoić musiało ich choćby wyznanie Fausta, że teologię studiował „niestety”[2]. Oraz to, że wśród postaci stworzonych przez poetę największym znawcą tej dyscypliny okazuje się… diabeł.

List pastora

Goethe pisze List pod koniec 1772 roku. Między rokiem 1768 a 1771 przeżywa głęboki kryzys fizyczny, a w jego następstwie także coś na kształt nieco egzaltowanego nawrócenia: „Zbawiciel wreszcie mnie dopadł, umykałem mu tak długo i szybko, a teraz pochwycił mnie za włosy” – pisze 17 stycznia 1769 roku do Ernsta Theodora Langera. Zbliża się też do środowisk pietystycznych. Jednak już w Strasburgu, gdzie wiosną 1770 roku podejmuje przerwane studia prawnicze, ten jego religijny zapał wyraźnie słabnie.

Nie słabnie jednak jego zainteresowanie kwestiami natury religijnej i teologicznej. Świadczy o tym już wybrany przezeń temat rozprawy doktorskiej. Jeden ze studentów uniwersytetu wspomina, że niejaki Goethe, „nadęty od swej wiedzy, a zwłaszcza od paru złośliwostek pana Voltaire’a” chciał przedłożyć dysertację zatytułowaną Jesus autor et judex sacrorum, w której twierdził „jakoby Jezus Chrystus nie był założycielem naszej religii, lecz że stworzyli ją pod jego imieniem jacyś uczeni. Religia chrześcijańska nie jest zaś niczym innym jak tylko zdrową polityką. Litościwie zakazano jednak wydania owego arcydzieła drukiem”[3].

Po latach sam Goethe treść Listu pastora sprowadzi do jednego tylko „hasła owych czasów”: tolerancji[4]. W rzeczywistości tematyka dziełka była znacznie bogatsza. List pisze rzekomo pewien stary pastor, witając młodszego kolegę obejmującego sąsiednią parafię po zmarłym poprzedniku, zaciętym w swym fanatyzmie, z lubością głoszącym powszechne potępienie pogan. Sam autor listu jest w rozstrzyganiu spraw ostatecznych ostrożniejszy, albowiem „kto chciałby wyznaczyć granice miłości Boga”, pomyliłby się „bardziej niż astronom obliczający odległości we wszechświecie”. Dyskusyjny wydaje mu się nawet ortodoksyjny pogląd protestancki o zbawieniu mocą samej wiary: „Jak się rzecz ma z dziećmi?”. Nie zostają zbawione ani dzięki zasługom, ani dzięki wierze, a „wrodzone zepsucie mają wszak same w sobie”. Ten dylemat stary duchowny rozwiązuje w sposób na owe czasy dość odważny: „Nie mamy powodu powątpiewać w czyjekolwiek zbawienie. (…) Wielu ludzi równie miłosiernych jak ja dochodziło do idei apokatastazy i zapewniam Pana, że jest to nauka, którą się po kryjomu pocieszam”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się