W 1966 r. na Uniwersytecie Chicago odbyła się nawet konferencja Man the Hunter [Męski łowca], której owocem była książka o takim tytule. Kiedy przeszukiwałam jej cyfrową wersję, słowo „kobieta” znalazłam dopiero na 74 stronie. Występowało ono w zdaniu: „Nie przemieszczają się mniej sprawni członkowie grupy, osoby stare oraz kobiety i dzieci”. Równie rzadko pojawia się słowo „zbieractwo”, mimo że książka podobno dotyczy wspólnot łowiecko-zbierackich. I byłaby to jedynie historyczna ciekawostka, gdyby nie fakt, że te historie utkwiły w ludzkiej pamięci. Ludzie od mainstreamu po mizoginiczny margines naszej epoki sprzedają je jako prawdziwe informacje o tym, kim byliśmy kiedyś i, nader często, kim jesteśmy teraz.
Tę osobliwą fantazję biologii ewolucyjnej lepiej poznałam pod koniec lat 90. ubiegłego wieku, kiedy pisałam książkę o dziejach pieszych wędrówek. Natrafiłam wówczas na prace C. Owena Lovejoya, anatoma, który od ponad dekady zamieszczał w prasie naukowej artykuły na temat ewolucji chodzenia u ludzi. Jego opowieść o związkach monogamicznych, choć technicznie bardziej skomplikowana niż wersja Morrisa, jest w gruncie rzeczy podobna: „Dwunożność stanowiła istotny element nowej strategii rozrodczej, gdyż ręce pozostawały wolne, dzięki czemu samce mogły przynosić partnerkom pożywienie zdobyte gdzie indziej”. Czyli znów – chodzenie i wolne ręce były dla facetów. Kobiety, jako istoty zależne, siedziały w domu.
Szeroko cytowany esej Lovejoya z 1981 r., The Origin of Man [Pochodzenie człowieka], zawiera nawet rozdział pt. The Nuclear Family [Rodzina nuklearna]. Autor utrzymuje w nim, że Mężczyzna-Łowca – osobnik jeszcze bardziej monogamiczny niż myśliwy Morrisa z „jego samicami” – nie przynosił mięsa całej grupie, lecz tylko swojej wiernej przyjaciółce i ich wspólnemu potomstwu. Teza ta wydaje się mocno wątpliwa, gdy mowa o dużym martwym zwierzęciu w ciepłym klimacie albo o wspólnie upolowanej zdobyczy. Czyż nie chcielibyśmy raczej podzielić się łupem i ucztować z całą wspólnotą? Tak czy inaczej, Lovejoy upiera się, że mężczyźni dostarczali, kobiety zaś czekały, a przy okazji teoretyzuje na temat „mniejszej mobilności samic”. Po czym podsumowuje: „Być może rodzina nuklearna i ludzkie zachowania seksualne pierwotnie wywodzą się z epok znacznie poprzedzających plejstocen”.
Dowodów przeczących tezie o Mężczyźnie-Łowcy nie brakuje. W latach 50. ubiegłego wieku Elizabeth Marshall Thomas przebywała na pustyni Kalahari, gdzie prowadziła badania ludu, który bywa nazywany San. Uważa się, że ze wszystkich ludów zamieszkujących naszą planetę San jeszcze do niedawna najdłużej podtrzymywali niezmienny, pradawny sposób życia. Thomas ustaliła, że w ich wypadku twierdzenie Morrisa, iż ze względu na „niezwykle długi okres zależności potomstwa od rodziców (…) samice nie mogły prawie wcale opuszczać stałych siedzib”, jest ewidentną nieprawdą. Cała badana grupa systematycznie zmieniała miejsce pobytu, ponadto rodziny mogły się przemieszczać niezależnie od grupy. Kobiety poznane przez Thomas niemal codziennie oddalały się, by zbierać żywność. Dzieci, które były zbyt duże, by je nosić, ale nie nadążały jeszcze za matkami, najczęściej zostawały w obozie pod czyjąś opieką. Z badań Thomas jasno wynika, że łowiectwo i zbieractwo nie są całkowicie rozdzielne: „Zbieracze – opowiada – często znajdują zwierzęta mniej ruchliwe: żółwie, węże, ślimaki i pisklęta”. A zatem nie tylko mężczyźni dostarczali pożywienie, więcej – nie tylko mężczyźni przynosili mięso. Oczywiście nikt nie twierdzi, że mężczyźni nie przynosili mięsa lub że nie byli ważni. Po prostu o żywność starali się wszyscy, nawet dzieci. I wszyscy byli ważni. Thomas wspomina, że pewien nadzwyczajny łowca, wspaniały biegacz, który potrafił doścignąć antylopę, któregoś dnia zabił trzy duże sztuki i czekał przy zdobyczy, aż jego żona i jej matka zwerbują więcej osób, aby zanieść mięso do obozu. Był to naprawdę wielki myśliwy, jednak musiał polegać na bardziej mobilnych kobietach i całej społeczności, żeby dać sobie radę z łupem. „Mięso jednoczyło ludzi – notuje Thomas. – Życiodajny mięsny posiłek był przeznaczony dla wszystkich”. Mężczyźni San nie polowali jako indywidualiści, głowy nuklearnych rodzin; polowali jako członkowie społeczności.
Mięsem dzielili się także Inuici, o czym pisał Peter Freuchen, pisarz i odkrywca, który na początku XX w. przebywał wśród tego ludu przez kilka dziesiątek lat. Przytacza on historię o tym, jak jego żona, Inuitka, bezlitośnie wyszydziła pewną skąpą kobietę, której mąż upolował fokę, a ona nie podzieliła się z pozostałymi. Dzielenie się było więc nie tylko kwestią przetrwania, lecz także etykiety.
Nawet wśród Inuitów, chyba najbardziej mięsożernych ludzi na naszym globie, kobiety czasem towarzyszyły mężom w długich łowieckich wyprawach; w ujemnych temperaturach myśliwi mogli umrzeć z zimna, gdyby uszkodzili ubranie, a więc wyżywieniem, odzieżą i schronieniem zajmowały się kobiety.
Takie sobie bajeczki” o męskiej niezależności fałszywie ukazują również dynamikę rodzin rolniczych i rzemieślniczych, robotników przemysłowych i urzędników. Większość rolników pracowała w domu – poszerzonym o ich pola i sady – a rodziny pracowały wraz z nimi. Również żony i dzieci rzemieślników na różne sposoby uczestniczyły w ich zajęciach. W czasie rewolucji przemysłowej kobiety i dzieci z klasy robotniczej harowały w fabrykach i warsztatach, i robią to do dzisiaj, wyzyskiwane w fabrycznych norach Gwatemali, Chin i Bangladeszu.
— pełna wersja tekstu dostępna jest w drukowanych i elektronicznych wydaniach Miesięcznika Znak